Jak wyjaśnia ministerstwo w odpowiedzi na interpelację poselską, nagrody w resorcie są przyznawane za szczególne osiągnięcia w pracy zawodowej, w szczególności "za sprawne, efektywne i nienaganne wykonywanie zleconych zadań i poleceń przełożonych oraz wykonywanie dodatkowych czynności poza przydzielonym zakresem obowiązków".
Łącznie na nagrody w ministerstwie przeznaczono niemal 6 mln zł. Zastępcy ministra Krzysztofa Jurgiela w randze sekretarzy stanu, czyli Zbigniew Babalski i Jacek Bogucki, otrzymali po 51,4 tys. zł. Nagrody w takiej samej kwocie przyznano podsekretarzom: Ewie Lech, Rafałowi Romanowskiemu i Ryszardowi Zarudzkiemu.
Przypomnijmy, że sam minister Jurgiel też został nagrodzony. Premier Beata Szydło przyznała mu w zeszłym roku 65,1 tys. zł. Nagrody dostali także jego koledzy z rządu.
- Premie przyznano mimo fatalnej sytuacji w rolnictwie oraz wielu zastrzeżeń odnośnie pracy resortu. Gigantyczne kwoty dziwią szczególnie w sytuacji, gdy wielu rolników wciąż oczekuje na odszkodowania za straty związane z wirusem ASF - zauważa poseł PO Stanisław Żmijan, który pytał w interpelacji o nagrody w resorcie.
- Niestety nie wyjaśniono czy pod uwagę brane były dokonania związane ze zwalczaniem Afrykańskiego Pomoru Świń - ironizuje. - Przyznanie tak wysokich premii świadczy o oderwaniu przedstawicieli resortu rolnictwa od sytuacji na wsi i jest policzkiem dla rolników, którzy codziennie zmagają się z wirusem - dodaje poseł.
Sprawa nagród dla ministrów rozgrzewa opinię publiczną od kilku dni. Minister środowiska Henryk Kowalczyk traktuje je jako premię za nadgodziny i uważa, że na nią zapracował. Dodał też, że w jego opinii podsekretarze stanu zarabiają za mało w stosunku do skali obowiązków i odpowiedzialności.
PiS już próbował rozwiązać problem zarobków najwyższych urzędników w państwie systemowo. Jednakprojekt ustawy przyznającej im podwyżkispotkał się z takim oburzeniem opinii publicznej, że temat zarzucono.