W połowie listopada TK uznał, że ustawa znosząca limit składek od najlepiej opłacanych pracowników etatowych jest niekonstytucyjna, ale tylko z powodów proceduralnych - podczas głosowania w Senacie nie było kworum.
To oznacza, że rząd może w każdej chwili wrócić do rozwiązania, które pozwoli na ściągnięcie od pracowników i ich pracodawców ok. 7 mld zł rocznie. Według "Gazety Wyborczej" optuje za tym sam premier Mateusz Morawiecki.
Zniesienie 30-krotności miałoby zostać wprowadzone od 2020 roku, a to oznacza, że PiS może wrócić do tego pomysłu już po jesiennych wyborach parlamentarnych, które zamierza zdecydowanie wygrać.
Dotychczas przeciw zniesieniu limitu składek ZUS ostro protestowały głównie organizacje biznesowe, ale jak pisze "GW", teraz pojawił się nieoczekiwany opór wewnątrz partii rządzącej.
Działacze mają obawiać się, że podwyższenie kwot składek płaconych od najwyższych pensji obniży zarobki wysokich urzędników i kadry zarządzającej państwowych spółek, czyli uderzy w zaplecze partii rządzącej.
Od dwóch dekad obowiązuje zasada, według której po przekroczeniu 30-krotności przeciętnego wynagrodzenia przestaje się płacić składki na ubezpieczenie rentowe i emerytalne. Prezent dla świetnie zarabiających? Nic z tych rzeczy. To rodzaj bezpiecznika chroniącego system emerytalny przed wypłacaniem ekstremalnie wysokich świadczeń w przyszłości.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej uznało jednak, że ważniejsze jest tu i teraz i postanowiło limit 30-krotności zlikwidować. Do ZUS-u miała popłynąć rzeka przeszło 5 miliardów złotych rocznie. Problem polega jednak na tym, że jej źródłem są dochody 350 tys. najwyżej cenionych pracowników na rynku. Główny ciężar miały ponieść zatrudniające je firmy.
Wokół likwidacji limitu 30-krotności składek ZUS zrobiło się gorąco pod koniec zeszłego roku. Przygotowana przez MRPiPS ustawa miała wejść już od 1 stycznia 2018 r., tym samym firmom nie dano czasu na dostosowanie się do tak poważnej zmiany.
Po zmasowanej krytyce ze strony ekspertów gospodarczych, organizacji pracodawców, a nawet "Solidarności", rząd ugiął się i przesunął wejście ustawy w życie o rok. Potem ustawę do Trybunału Konstytucyjnego zaskarżył prezydent Andrzej Duda, którego wątpliwości wzbudził tryb prac nad ustawą. Stronie społecznej na konsultacje dano zaledwie kilka godzin.
Jak wyliczyli eksperci, praca najwyżej opłacanych pracowników etatowych byłaby opodatkowana na poziomie 70 proc. W 2018 roku zmiany dotknęłyby wszystkich, których wynagrodzenie brutto przekracza 10 658 zł, czyli średnio 7280 zł netto miesięcznie. Zmiana dotyczyć ma ok. 350 tysięcy osób pracujących na etacie, co oznacza, że z pracy każdej z tych osób rząd wyciśnie statystycznie ok. 15,5 tys. zł rocznie.
Jak wyliczył money.pl, zniesienie limitu składek ZUS w praktyce oznaczałoby wprowadzenie trzeciego progu podatkowego o stawce 40,8 proc.
Drastycznie zwiększenie kosztów zatrudniania wysokiej klasy specjalistów i menedżerów może w szczególności zaszkodzić tym polskim firmom, które starają się konkurować z potężnymi zagranicznymi korporacjami na rynku finansowym czy wysokich technologii.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl