Sprawa zniesienia 30-krotność przeciętnego wynagrodzenia trafiła do Trybunału Konstytucyjnego w styczniu. Zaskarżył ją prezydent. TK miał rozpatrzyć skargę 10 lipca, ale termin ten odwołano i nie wyznaczono nowego. Ostatecznie sędziowie badali ustawę ponad 10 miesięcy, aby we wtorek 30 października wydać werdykt.
Pomysł likwidacji limitu wywołał duże poruszenie pod koniec ubiegłego roku. Zgodnie z zamierzeniami rządu składki na ZUS miały być pobierane niezależnie od wysokości dochodu od stycznia 2018 r, co w konsekwencji miało dać ZUS-owi do końca roku dodatkowe 5,5 mld zł.
Zmasowana krytyka, poparta protestami pracodawców, którzy najmocniej odczuliby zmianę obowiązujących od dwóch dekad przepisów, spowodowała, że rząd ustąpił.
Choć mogłoby się wydawać, że po cichu wycofał się z kontrowersyjnej reformy, de facto odsunął jedynie zamiany o rok. Sprawa niespodziewanie wróciła w październiku, kiedy TK poinformował o terminie wyroku.
Wykręcany bezpiecznik
Limit 30-krotności przeciętnego wynagrodzenia, ponad który nie są odprowadzane składki, to mechanizm, który miał zabezpieczać przyszłość ZUS. Zgodnie założeniem, brak składek od wysokich wynagrodzeń, to rodzaj bezpiecznika chroniącego system emerytalny przed wypłacaniem ekstremalnie wysokich świadczeń w przyszłości.
Mechanizm ten funkcjonuje od czasu reformy z 1999 roku. Rząd PiS stwierdził jednak, że nie ma co zbyt daleko spoglądać w przyszłość i martwić się tym co będzie, kiedy doraźnie można zyskać pieniądze.
O jakich pieniądzach mowa? Jak pisaliśmy w money.pl, projekt zakładał, że zmiana dotyczyć będzie 350 tysięcy osób pracujących na etacie. Oznaczało to, że z pracy każdej z tych osób rząd chciał wycisnąć statystycznie około 15,5 tys. zł rocznie - zarówno po stronie pracownika, jak i pracodawcy. To miało dać dodatkowe 5,5 mld zł w kasie państwa rocznie.
Jak pisał Dziennik Gazeta Prawna, taki zastrzyk dodatkowej gotówki pozwoliłby rządowi np. zakopać deficyt albo sfinansować kolejne obietnice wyborcze PiS. Pieniądze pozwoliły podwoić program wyprawki szkolnej, podnieść wypłaty 500+ o dodatkowe 100 zł lub umożliwić wprowadzenie jednorazowego dodatku dla emerytów i rencistów w wysokości 500 zł.
Koszty dla pracodawców i niższe pensje
Skutkiem zniesienia limitu byłyby również niższe pensje zatrudnionych na etacie pracowników. Dotyczy to wszystkich tych, których wynagrodzenie brutto przekracza 10 658 zł, czyli średnio 7280 zł netto miesięcznie. To oznacza, że pracownicy mogliby dostawać co miesiąc nawet kilka tysięcy złotych mniej.
W jeszcze trudniejszej sytuacji byliby pracodawcy - o czym pisaliśmy w money.pl. Zatrudniając na etacie wysokiej klasy specjalistów, musieliby stawić czoła wyższym kosztom pracowniczym.
Zobacz również: Nieprzemyślana decyzja rządu. Budżet może ją boleśnie odczuć
Jak liczyliśmy w money.pl, każda złotówka zabrana pracownikowi na etacie oznacza bowiem ponad 2 zł, które musi zapłacić pracodawca w postaci zwiększonych składek ZUS. Eksperci wyliczyli, że praca najwyżej opłacanych pracowników etatowych byłaby opodatkowana na poziomie 70 proc.
W ocenie Anny Goleni z kancelarii Kochański, Zięba i Partnerzy najlepiej zarabiający zaczną szukać "alternatywnych form zatrudnienia". - Mogą nawet zrezygnować z zatrudnienia w Polsce, co negatywnie wpłynie na przychody państwa – tłumaczyła na łamach money.pl.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl