Od dwóch dekad obowiązuje zasada, według której po przekroczeniu 30-krotności przeciętnego wynagrodzenia przestaje się płacić składki na ubezpieczenie rentowe i emerytalne. Prezent dla świetnie zarabiających? Nic z tych rzeczy. To rodzaj bezpiecznika chroniącego system emerytalny przed wypłacaniem ekstremalnie wysokich świadczeń w przyszłości.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej uznało jednak, że ważniejsze jest tu i teraz i postanowiło limit 30-krotności zlikwidować. Do ZUS-u miała popłynąć rzeka przeszło 5 miliardów złotych rocznie. Problem polega jednak na tym, że jej źródłem są dochody 350 tys. najwyżej cenionych pracowników na rynku. Główny ciężar miały ponieść zatrudniające je firmy.
Wokół likwidacji limitu 30-krotności składek ZUS zrobiło się gorąco pod koniec zeszłego roku. Przygotowana przez MRPiPS ustawa miała wejść już od 1 stycznia 2018 r., tym samym firmom nie dano czasu na dostosowanie się do tak poważnej zmiany.
Po zmasowanej krytyce ze strony ekspertów gospodarczych, organizacji pracodawców, a nawet "Solidarności", rząd ugiął się i przesunął wejście ustawy w życie o rok. Potem ustawę do Trybunału Konstytucyjnego zaskarżył prezydent Andrzej Duda, którego wątpliwości wzbudził tryb prac nad ustawą. Stronie społecznej na konsultacje dano zaledwie kilka godzin.
Wideo: Ulga na start. Noty na stronie ZUS groźne dla przedsiębiorców
TK miał rozpatrzyć skargę prezydenta 10 lipca, ale termin ten odwołano i nie wyznaczono nowego. Cisza wokół całej sprawy sprawiła, że wiele firm uznało, że rząd postanowił po cichu wycofać się z kontrowersyjnej reformy.
Trybunał przerywa milczenie
Na stronie internetowej Trybunału niespodziewanie pojawiła się informacja, że prezydencka skarga na zniesienie limitu 30-krotności zostanie rozpatrzona 30 października. "Od tego rozstrzygnięcia zależą dalsze losy ustawy. Istotny wzrost kosztów pracowniczych już od przyszłego roku wisi więc na włosku" - wskazał Marek Gadacz z firmy Crido Taxand.
Jeśli firmy założyły, że zniesienie 30-krotności limitu składek ZUS już im nie zagraża, teraz może czekać je nieprzyjemna niespodzianka. W praktyce oznacza to bowiem lawinowy wzrost kosztów zatrudnienia najlepiej opłacanych pracowników. Większość dużych firm ma już pozamykane budżety na 2019 rok, a jeśli nowe przepisy wejdą w życie 1 stycznia, może je czekać gorączkowe poszukiwanie dodatkowych środków.
- Dzięki temu, że TK zajmie się 30 października tą kwestią, przynajmniej przerwana zostanie niepewność odnośnie staniu prawnego - mówi nam Arkadiusz Pączka, ekspert Pracodawców RP. - Duża liczba naszych członków nieustannie nas pyta o kierunki rozstrzygnięcia - dodaje.
Jak podkreśla Arkadiusz Pączka, zniesienie limitu składek ZUS będzie większym problemem dla pracodawców niż dla pracowników. - Pracownicy mają amortyzację po stronie obniżonej składki NFZ i obniżonym podatku dochodowym, podczas gdy pracodawcy w dużo większym stopniu finansują składkę rentową. Rozkład kosztów jest więc mocno przechylony w stronę pracodawców - zwraca uwagę.
Firmy mogą być zmuszone do cięcia pensji
- Aby zmieścić się w planowanym budżecie wynagrodzeń na kolejny rok, który w większości firm jest już zaplanowany, trzeba byłoby wprowadzić dość spore cięcia pensji, co pewnie byłoby bardzo trudne do zrobienia i niepożądane - wskazuje ekspert Pracodawców RP.
Jak wyliczyli eksperci, praca najwyżej opłacanych pracowników etatowych byłaby opodatkowana na poziomie 70 proc. W 2018 roku zmiany dotknęłyby wszystkich, których wynagrodzenie brutto przekracza 10 658 zł, czyli średnio 7280 zł netto miesięcznie. Zmiana dotyczyć ma ok. 350 tysięcy osób pracujących na etacie, co oznacza, że z pracy każdej z tych osób rząd wyciśnie statystycznie ok. 15,5 tys. zł rocznie.
Jak wyliczył money.pl, zniesienie limitu składek ZUS w praktyce oznaczałoby wprowadzenie trzeciego progu podatkowego o stawce 40,8 proc.
Drastycznie zwiększenie kosztów zatrudniania wysokiej klasy specjalistów i menedżerów może w szczególności zaszkodzić tym polskim firmom, które starają się konkurować z potężnymi zagranicznymi korporacjami na rynku finansowym czy wysokich technologii.
- Budżet zyskałby zgodnie z rządowymi szacunkami dodatkowe ok. 5,2 mld zł rocznie, ale tylko na krótką metę - kontynuuje Arkadiusz Pączka. Jak wyjaśnia, pieniądze wpłacone do systemu trzeba będzie później zwrócić.
Kumulacja kosztowa firm
- Liczymy na pozytywne dla pracodawców rozstrzygniecie TK, bo należy pamiętać, iż budżety pracodawców, co prawda na razie tych większych, obciążone zostaną już w przyszłym roku kosztami przyjętej niedawno ustawy o PPK, a potencjalne nałożenie na to kosztów zniesienia limitu 30-krotności może stanowić dużą kumulację kosztową - wskazuje Pączka. - Ten wzrost kosztów pracy, w głównej mierze dotyczącym wysokiej klasy specjalistów w mojej opinii zmniejszy atrakcyjność tworzenia w naszym kraju innowacyjnych miejsc pracy - ocenia.
Z kolei Przemysław Polaczek, partner zarządzający w Grant Thornton, mówi money.pl, że jeśli ZUS na zniesieniu 30-krotności ma zyskać ponad 5 mld zł wpływów, to "jasne jest, że o taką samą kwotę będzie musiała spaść konsumpcja i o tyle wzrosną koszty pracodawców".
Jak jednak wskazuje ekspert, "jeszcze większe będą straty pośrednie, niemierzalne". - Rząd, nakładając takie dodatkowe koszty na firmy i pracowników, wysyła do działających w Polsce firm sygnał, że w każdej chwili mogą dostać od rządu pałką po głowie - mówi ekspert. - Co więcej, daje potencjalnym inwestorom zagranicznym podstawy do stwierdzenia, że legislacyjnie Polska nie jest stabilnym państwem, a obecnym inwestorom po raz kolejny zmienia zasady gry w trakcie gry, bo z pewnością nie uwzględniali oni takiego skokowego wzrostu kosztów pracy w swoich wyliczeniach dotyczących inwestycji - dodaje.
- Obawiam się też, że te zmiany uderzą głównie w polskie firmy i że utrudnią im konkurowanie z zagraniczną konkurencją - mówi Przemysław Polaczek. - Pracownicy będą starali się przerzucać na pracodawców koszt wyższego ZUS-u, a wydaje się, że zagranicznym firmom będzie łatwiej ten koszt na siebie wziąć. Może to spowodować, że polskim pracodawcom będzie jeszcze trudniej konkurować w walce o specjalistów niż dzisiaj - stwierdza.
Według eksperta Grant Thornton jest to "kolejny przykład tego, jak chaotyczny jest sposób stanowienia prawa w Polsce". - Pamiętajmy, że już sam projekt ustawy powstawał w potwornym pośpiechu. Pod koniec 2017 r. był wrzucany do Sejmu w zasadzie bez jakichkolwiek konsultacji społecznych i niemal bez jakiegokolwiek planowanego vacatio legis - podkreśla.
- Teraz TK też zignorował przedsiębiorców i ich potrzebę przygotowania się do zmian prawnych i też wydaje orzeczenie na ostatnią chwilę - zwraca uwagę Polaczek. - Dlatego miejmy nadzieję, że Trybunał skłania się ku zakwestionowaniu tej reformy i problem jednak się rozwiąże - dodaje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl