- Temperatura dochodzi do 50 stopni. Tu jest tak samo, jak w zamkniętym samochodzie na słońcu. Człowiek po kilku godzinach może umrzeć - mówi money.pl Arkadiusz Hiller, operator żurawia. W upale to najgorsza praca. Nie można nawet szybko uciec. Windy nie ma. Z tego też powodu załatwiają się do butelek, bo na drabince traci się za dużo czasu.
Zawieszeni w szklanych akwariach kilkadziesiąt metrów nad ziemią, pieką się w kabinach bez klimatyzacji. Termometry w środku wariują, ale oni pracują dalej. Terminy gonią, a właśnie przyjechała betoniarka. - Jeżeli przy 35-stopniowym upale nigdy nie pracowałeś na żurawiu, to nie masz prawa narzekać na brak klimatyzacji - przekonuje money.pl Maciek, operator żurawia wieżowego z Gdyni.
W budynku, a nawet na ulicy przynajmniej można próbować schować się do cienia czy chłodniejszego miejsca. Na potężnym dźwigu operatorzy wiele godzin spędzają w ciasnej przeszklonej kabinie, w której nie mają takiej szansy.
- Ludzie się przejmują, że na dole jest gorąco. Mówią tak, bo nie wiedzą, jak jest na górze. Robota w takie upały jest naprawdę ciężka. Z „klimą” rzadko się spotykałem, w większości jej nie ma. Niby ma się to zmienić, ale kiedy, tego nie wie nikt - mówi Maciek.
Z rozmów z innymi operatorami wynika, że ponad 80 proc. tych dźwigów nie ma klimatyzacji. W niektórych są jakieś wiatraki, które tylko mieszają gorące powietrze. Można pomóc sobie sprzętem z domu, ale jak mówi kolejny nasz rozmówca Robert, sęk w tym, że nie każdy żuraw posiada w kabinie gniazdka.
Wiatrak z domu
- Jeśli je ma, to można sobie przynieść wiatrak albo mały klimatyzator. Gorzej, kiedy nie ma tego jak podłączyć. Siedzimy jak w dużym terrarium. Z każdej strony szyby. Przez słońce w środku robi się jak w piekarniku - mówi Robert.
- Nazwisko nie do publikacji, bo jeszcze mi zęby miłe, a tej rozmowy nie wybaczyliby mi inni operatorzy - dodaje znacząco.
fot. A. Hiller. Termometr z kabiny Arkadiusz Hillera
Czego by nie wybaczyli? Stwierdzenia, że sytuacja jest ciężka, operatorzy ryzykują zdrowiem i życiem, ale nie protestują, bo mają ku temu ważki powód.
- Prawda jest taka, że obecnie operatorzy są w bardzo dobrej sytuacji. Jest bum budowlany, a na rynku brakuje przeszkolonych ludzi z doświadczeniem. Jako kompletny żółtodziób zarobiłem w pierwszym miesiącu 5 tysięcy na rękę. Bez trudu można zarabiać dwa razy więcej. Zresztą co tydzień ktoś do mnie dzwoni i oferuje coraz to wyższe stawki - mówi Robert.
"Przeklęte betoniarki"
Przy takich zarobkach łatwiej ulega się presji kierownika budowy, który mówi: "Jedzie beton. Będzie na 20. Pracujemy dalej". - Jeśli betoniarka opuści betoniarnię, to nie ma jak jej odwołać. Cały beton poszedłby na marne. Dlatego często pracuje się po 12 i więcej godzin, bo czeka się na te przeklęte betoniarki - wyjaśnia Robert.
Nasz kolejny rozmówca niejednokrotnie pracował od 7 do 23. Jak przekonuje, najgorsze jest to, że w tej pracy o tym, że zostajesz dłużej, dowiadujesz się nie o 14 czy 17, tylko wtedy jak ci powiedzą. Generalnie z jego słów wynika, że ich zmaganiem z upałami nikt się nie przejmuje.
- Czy masz wodę, czy nie, nikogo to nie obchodzi. Jak sobie przyniosę swoją, to mam - mówi Michael Borys. Nasz rozmówca, który swoją przygodę z największymi dźwigami zaczynał w Skandynawii, przekonuje, że po pracy w takich warunkach często trudno jest zejść na dół.
- W normalnym kraju masz windę z boku. Wsiadasz na dole i wysiadasz prawie pod kabiną. W Polsce śmigasz po drabinie całą tę drogę. Na 70-metrowego żurawia wchodzę z przerwami 10 minut. Jak nie zrobisz sobie przerwy, to nie będziesz miał siły ręki zgiąć. Pojawiają się też problemy z krążeniem i trudno ją zacisnąć na drabince - mówi Borys.
"Sorry, życie jest za krótkie"
Dlatego - jak mówi - standardem jest w tej branży załatwianie się operatorów do butelek. Na schodzenie i wchodzenie ponowne nikt nie ma czasu i siły. Nasz rozmówca szuka teraz pracy ponownie w Islandii, Norwegii i Danii.
- Sorry, życie jest za krótkie, by codziennie się niepotrzebnie stresować. Dostałem teraz propozycje 115 zł w przeliczeniu za godzinę pracy, do tego opłacony samolot i dojazdy do pracy - dodaje.
Jak przekonuje, operatorzy z Polski mają za granicą dobrą opinię. - Teraz już wiem dlaczego. Po tej polskiej mordędze jak zaczniesz pracować na normalnych warunkach, w normalnych godzinach, to nie ma opcji, aby sobie polski operator nie poradził, konkurując z przyzwyczajonymi do luksusu miejscowymi - wyjaśnia Borys.
Nasz rozmówca tylko na swojej ostatniej budowie usłyszał od kierownika, że po 17. nie ma na jego budowie żurawia, bo operator już skończył pracę. W każdej poprzedniej wymagano od niego pracy tak długo, jak było to potrzebne.
Ministerstwo nowe - problem stary
- Dla kierownika budowy operator to tak samo, jak maszyna, dźwig. Ich nie interesuje czy masz wodę, czy nie, czy jest klimatyzacja. Dla nich ważny jest tylko przerób. My jako związek się na to nie godzimy. Chcemy nowych regulacji, w których dokładnie zostanie napisane, przy jakich temperaturach i warunkach praca jest możliwa - mówi Arkadiusz Hiller, przewodniczący Komisji Operatorów Żurawi Wieżowych Związku Zawodowego - Wspólnota Pracy.
Niestety propozycje związku utknęły w resorcie Jadwigi Emilewicz. - Już kilka lat temu złożyliśmy projekt do Ministerstwa Infrastruktury. Teraz je rozdzielili i obecnie tym rozporządzeniem zajmuje się Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii. Na takie warunki pracy jednak nie będziemy się godzić. Jak nic się nie zmieni, będziemy schodzić z budów - zastrzega Hiller.
Pytaliśmy w resorcie o losy projektu, ale do czasu opublikowania tego artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Związkowcy chcą, by „na twardo wpisano i przestrzegano maksymalnie 28 stopni i 8 godzin pracy”. W ocenie Arkadiusz Hillera, teraz ogólnych przepisów BHP nikt nie przestrzega, bo nie jest też jasno powiedziane, że powyżej 28 stopni nie można pracować.
- Wyjątki od tego pracodawcy zawsze interpretują na swoją korzyść. Chcemy z tym skończyć. Oprócz temperatury i maksymalnie 8 godzin pracy żądamy również obowiązkowych wind dla żurawi przekraczających 80 metrów wysokości - mówi Arkadiusz Hiller.
247 metrów strachu
Najmniejsze żurawie mają około 25 metrów. Te największe pracujące w Polsce mają grubo ponad 200 metrów.
- W Warszawie pracowałem na 247 metrach. Na zachodzie przepisy wymagają, by powyżej 24 metrów były windy albo pomosty do budynków. My chcemy tego samego od 80 metrów, a i tak nie możemy tego przewalczyć. Tymczasem najwyższe drabiny strażackie mają po 85 metrów. Tu chodzi o bezpieczeństwo. Jeżeli ktoś zasłabnie na górze, nie mamy jak go ewakuować - konkluduje Hiller.
Upał, brak klimatyzacji, wind, wysokość i nielimitowany czas pracy to wybuchowa mieszanka. W ocenie Maćka z Gdyni groźne jest nie tylko zagrożenie zasłabnięciem i kłopot z ewentualną ewakuacją.
- 12, 13 godzin w słońcu, bo beton, bo coś innego. Do tego wszystkiego nikt nie spyta, czy wytrzymam, jest robota i muszę zostać. To bardzo niebezpieczne, bo w takich warunkach nie myśli się sprawnie. Łatwo o błąd, a na końcu haków mamy wielotonowe ciężary - mówi operator.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl