ZUS proponuje wypłatę minimalnej emerytury w wysokości 1 tys. zł dla każdego. To de facto droga do emerytury obywatelskiej, którą od lat proponują polscy liberałowie. Taki system działa w Kanadzie czy Nowej Zelandii, ale w Europie Polska byłaby pierwsza. Gdybyśmy jednak zmiany wprowadzili już dziś, tylko 5 proc. emerytów skorzystałoby na tej zmianie. Dla pozostałych 95 proc. oznaczałoby to obniżkę świadczenia. Kobiety straciłby średnio 722 zł miesięcznie, a mężczyźni aż 1525 zł.
Wypłata jednakowej emerytury dla każdego - to wynika z tzw. Białej Księgi, a więc wniosków z przeglądu emerytalnego ZUS. Zakład przeprowadził przegląd na zlecenie Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. I zaproponował, co należy zmienić.
Jeśli rząd posłucha rekomendacji ZUS, system emerytalny czeka rewolucja.
Co proponuje ZUS?
Dziś ZUS wypłaca każdemu, kto przepracował odpowiednią liczbę lat, emeryturę minimalną w wysokości 882,56 zł brutto. Pobiera ją dziś ok. 140 tys. osób. Dla mężczyzn próg to praca przez 25 lat, dla kobiet - przez 22 lata (od 2022 r. miało to być 25 lat dla obu płci, ale obniżenie wieku emerytalnego przez PiS cofnie ten proces).
Jeśli ktoś pracował krócej, otrzymuje świadczenie wynikające z przeliczenia jego składek. Stąd właśnie absurdalnie niskie emerytury – rekordzista z Wałbrzycha otrzymuje 37 groszy miesięcznie.
Jeśli ktoś pracował przez wymagany okres, a jego składki były wyższe, otrzymuje odpowiednio wyższe świadczenie.
ZUS rekomenduje jednak, by ten system diametralnie zmienić i wprowadzić gwarantowaną emeryturę powszechną w wysokości 1 tys. zł. To 854 zł na rękę. Otrzymywałby ją każdy, kto minimum przez pięć lat wpłacał składki przynajmniej od wysokości pensji minimalnej.
To rewolucja, którą liberałowie proponują od 13 lat
Robert Gwiazdowski, ekspert podatkowy z Centrum im. A. Smitha, podkreśla, że to, co proponuje ZUS, to de facto emerytura obywatelska. Gwiazdowski jest jej zwolennikiem już od kilkunastu lat.
– Od lat wszyscy widzą, że takie rozwiązanie jest konieczne, bo wystarczy zajrzeć w tablice demograficzne, żeby widzieć, że pieniędzy na emerytury w dzisiejszym systemie nie wystarczy – mówi Gwiazdowski.
– Państwo opiekuńcze, którego elementem jest ZUS, powstało po to, żeby ludzie nie umierali z głodu na ulicy. Powinniśmy ten cel zrealizować jak najtaniej, a pamiętajmy, że jeżeli nie damy ludziom emerytury, która pozwoli im przeżyć, to przecież będziemy musieli im wypłacać jakieś zasiłki społeczne. A tym samym opłacać kolejną armię urzędników – podkreśla Gwiazdowski.
Pytanie tylko, czy to sprawiedliwe, że będziemy płacić różne składki emerytalne, a na koniec dostaniemy takie samo świadczenie?
- Nie ma najmniejszych powodów, żeby robić z tego problem. Przecież składki zdrowotne dziś też płacimy różne, a świadczenia otrzymujemy takie same, bo ten, kto płaci więcej nie stoi przecież krócej w kolejce do lekarza specjalisty – tłumaczy Robert Gwiazdowski.
Jest tylko jedno "ale". ZUS chce bowiem, by do otrzymania emerytury gwarantowanej konieczne byłoby wykazanie 5-letniego okresu składkowego. Pytanie tylko po co? Odsetek osób, które opłacały składki krócej, będzie zapewne tak niewielki, że jeśli przyniesie oszczędności, to nieznaczne.
Gdyby minimalny okres składkowy zostałby zupełnie zlikwidowany, ZUS byłby już nikomu niepotrzebny, bo świadczenia wypłacałby budżet. I tego właśnie chce Gwiazdowski.
Polska byłaby pierwsza w Europie. Emerytury jak w Kanadzie?
Klasyczny system emerytur obywatelskich obowiązuje przede wszystkim w Kanadzie i Nowej Zelandii. Tam wszyscy dostają równe podstawowe świadczenie - niezależnie czy kiedykolwiek pracowali.
Jak to działa w Kanadzie? Podstawowe świadczenie wypłacane z budżetu wynosi maksymalnie ok. 570 dol. kanadyjskich. W przeliczeniu to ok. 1700 zł, ale należy wziąć pod uwagę, jaki jest poziom zarobków w tym kraju. Średnia pensja w Kanadzie wynosi 4 tys. dol. kanadyjskich, czyli ok. 12 tys. zł. Emerytura obywatelska stanowi więc zaledwie 14 proc. średniego wynagrodzenia.
Gdyby przełożyć to wprost na polskie realia, taka emerytura wyniosłaby 590 zł.
W Kanadzie to jednak dopiero pierwszy z kilku filarów emerytalnych. Drugim jest system obowiązkowego oszczędzania oparty na składkach, który w uproszczeniu można porównać do naszego ZUS. Od pensji pracownika potrącane jest 4,95 proc. wynagrodzenia brutto. Taką sama stawkę płacą pracodawcy. Świadczenie z tego filara stanowiłoby ok. 25 proc. średniej pensji z całego okresu życia.
Pierwsze dwa filary wciąż nie zapewniają emerytom godnego życia. Kluczem do sukcesu tego systemu są kolejne filary nieobowiązkowe: pracownicze i indywidualne plany emerytalne oraz programy emerytalne oferowane przez instytucje finansowe, które oferują zachęty podatkowe.
I tu dochodzimy do podstawowej różnicy między Polską i Kanadą: tam na starość samodzielnie oszczędzają niemal wszyscy, w Polsce niemal nikt.
Dopiero przebudowanie trzech filarów planowane przez wicepremiera Morawieckiego ma to zmienić. Jeśli się uda, Polacy, poza 1 tys. zł emerytury gwarantowanej z ZUS, będą mieli do dyspozycji dodatkowo emeryturę pracowniczą - wicepremier twierdzi, że to podniesie nasze świadczenia o 1400-2400 zł w zależności od wysokości składki.
Do tego należałoby jeszcze doliczyć dodatkowe środki z nowego trzeciego filara - IKE+. To tam ma wylądować 75 proc. środków zgromadzonych dziś w OFE. Będzie to jednak filar dobrowolny, a patrząc na skłonność Polaków od oszczędzania, niezbyt wielu z nas będzie mogło liczyć na te dodatkowe pieniądze. Jak wynika z danych KNF, na koniec 2015 r. Polacy mieli jedynie 860 tys. rachunków IKE i 600 tys. IKZE.
95 proc. emerytów z niższym świadczeniem
Gdyby gwarantowaną emeryturę wprowadzić już dziś, okazałoby się, że większość emerytów dostałaby znacznie niższe świadczenia z ZUS.
Obecnie przeciętna wysokość emerytury wynosi 2049,15 zł. Znacznie wyższe świadczenia otrzymują mężczyźni – 2525,67 zł, podczas gdy przeciętne świadczenie kobiet to 1722,09 zł. Gdyby dziś zamienić Polakom ich emerytury na gwarantowane emerytury powszechne, kobiety straciłby średnio 722 zł miesięcznie, a mężczyźni aż 1525 zł.
Gdyby spojrzeć dokładnie na strukturę wypłacanych świadczeń emerytalnych, okazałoby się, że dziś tylko 5,4 proc. osób otrzymuje świadczenia niższe niż 1 tys. zł. Pozostałe 94,6 proc. dostaje więcej.
500, 900, 1200, a nawet 1600 zł dla każdego
Pomysły wprowadzenia emerytury obywatelskiej pojawiały się w Polsce od lat. Centrum im. A. Smitha proponowało wypłacanie każdemu po 900 zł i niepobieranie od tego świadczenia podatku dochodowego.
Ale zwolenników takiego rozwiązania jest w Polsce więcej. Pomysł wprowadzenia emerytur obywatelskich głosił niegdyś Twój Ruch Janusza Palikota, Waldemar Pawlak, a nawet Ruch Kukiz'15.
Kukizowcy nie podawali kwot, wyliczenia za to przedstawiał Waldemar Pawlak. Ówczesny szef PSL nie chciał jednak likwidacji składek emerytalnych, chciał je jedynie zrównać do poziomu 120 zł i wypłacać wszystkim równe świadczenia na poziomie 1200 zł.
"Składki w wysokości 120 zł miesięcznie, jeśli odprowadzane byłyby przez 40 lat, a realna stopa zwrotu oszczędności wynosiła 3 proc., dałyby oszczędności w wysokości 108 tys. zł, co pozwoliłoby na emeryturę w wysokości 450-500 zł" – wyliczał jeszcze w 2014 roku Witold Gadomski na łamach serwisu obserwatorfinansowy.pl.
Najwięcej dotąd chciał zaoferować emerytom Twój Ruch Janusza Palikota - 1600 zł dla każdego. Żeby to sfinansować, Twój Ruch proponował jednak podniesienie VAT na żywność, podatków dla firm i dla najbogatszych.