Szykuje się gorąca jesień w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. - Od lat pracownicy biedują, zarabiają mało. Czas, by władze ZUS zajęły się sprawą - mówi money.pl Beata Wójcik. I ostrzega, że na manifestacjach może się nie skończyć. Dlaczego? Bo Polacy wyżywają się na urzędnikach, gdy słyszą, jak niskie emerytury ich czekają.
Pracownicy ZUS dołączą się do ogólnopolskich protestów budżetówki - zapowiada Związek Zawodowy Pracowników w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Na ulice wyjdą ramię w ramię z nauczycielami, pielęgniarkami i przedstawicielami mundurówki.
Jak wynika z informacji money.pl, na manifestacji w dzień wolny od pracy ma się jednak nie skończyć. W grę wchodzą inne formy protestu - na przykład powolna praca i bardzo dokładne przeglądanie dokumentów. Na wydanie decyzji o przyznaniu emerytur i załatwienie podstawowych spraw będzie się wtedy czekać godzinami.
Zacznie się od manifestacji, skończy na...
- Myślimy o tym, jak zmusić zarząd ZUS do rozmów o wyższym wynagrodzeniu. Od miesięcy słyszymy obietnice. I nic. Czasami myślimy, że to bardziej kłamstwa niż deklaracje o jakiejkolwiek wartości. Jak będzie trzeba, to odejdziemy od biurek. Niech rządzący i zarząd Zakładu sami sobie radzą, sami z ludźmi pracują - mówi money.pl jeden ze związkowców. Woli pozostać anonimowy, bo plany działania nie zostały jeszcze ostatecznie zatwierdzone.
- W tej chwili o żadnych akcjach nie będę mówić, nic nie zostało ustalone - ucina Beata Wójcik, przewodnicząca Związku Zawodowego Pracowników ZUS. - Z pewnością weźmiemy udział w protestach organizowanych przez OPZZ, które dotyczą wynagrodzeń w sferze budżetowej. Pracownicy ZUS od lat biedują. Zajmują się istotnymi sprawami, a ich wynagrodzenie po dekadach pracy nawet nie zbliża się do średniej w Polsce. Czas z tym skończyć i będziemy to mówić wprost - deklaruje. O tym, że pracownicy odejdą od biurek, nie chce rozmawiać.
Ale przyznaje, że nastroje w ZUS dawno nie były tak złe. - To na barkach pracowników ZUS są wszystkie frustracje Polaków. Ludzie przychodzą do Zakładu i słyszą wyrok o małych świadczeniach. Frustracje wyładowują na urzędnikach. A ci urzędnicy pracują za najniższe możliwe pieniądze. O nas się zapomina - mówi Wójcik.
Nie wszyscy wytrzymują takie traktowanie.
- Młodzi pracownicy szybko uciekają. Zdają sobie sprawę, że nie ma szans na żadne dobre wynagrodzenie. Po kilku, kilkunastu latach mają dużo doświadczenia, są biegli w przepisach. I odchodzą. Nowi przyjść nie chcą. Dlaczego? Bo pensje są za małe. I kółko się zamyka, reszta musi pracować ciężej - argumentuje Wójcik. - Każdy chciałby dobrze zarabiać. I o to będziemy walczyć - zapewnia.
Zobacz także: Składki ZUS w górę szybciej niż emerytury. Mali przedsiębiorcy mają zasypać deficyt systemu
ZUS ma tyle, ile dostanie z budżetu
ZUS odpowiada, że średnia pensja z dodatkami w Zakładzie oscyluje w tej chwili w okolicach 4 tys. zł, zasadnicze to 3 tys. zł. I od kilku lat ta średnia rośnie. Beata Wójcik ripostuje z kolei, że to wspólna średnia i dla centrali, i dla regionalnych oddziałów. - W centrali w Warszawie zarabia się więcej. Tu są dyrektorzy, zarząd, zaplecze informatyczne, lekarze orzecznicy. A oni pensje mają spore. Pracownik z regionu o takich może tylko marzyć - dodaje.
- Proszę pamiętać o tym, że budżet Zakładu Ubezpieczeń Społecznych nie jest z gumy i nie jest ustalany przez zarząd ZUS. Działamy w oparciu o budżet, który co roku jest zatwierdzany przez parlament. I w ramach tych pieniędzy staramy się od dawna i dalej będziemy się starać znaleźć dodatkowe środki na wynagrodzenia. Udaje się to w ramach oszczędności przy zakupach – mówi money.pl Wojciech Andrusiewicz, rzecznik ZUS.
- Cały czas rozmawiamy i liczę, że na spotkaniach się skończy. Wszyscy przychodzący do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych są obsługiwani profesjonalnie i w możliwie najkrótszym czasie. Liczymy, że tak dalej będzie, bo to ubezpieczeni są najważniejsi - dodaje Andrusiewicz.
Trudy pracy
W money.pl opisywaliśmy już wrażenia pracowników z lat spędzonych w ZUS. Pisaliśmy m.in. o pani Krystynie. Od ponad 30 lat pracuje w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych w stutysięcznym mieście. Praca w ZUS pomagała jej utrzymać rodzinę, wychować synów. - Mam 57 lat. Przecież w tym wieku nie zmienię pracy. Chętnie wzięłabym torebkę i poszła do domu. Niestety żyć z czegoś trzeba - dodaje.
Zapewnia, że nie czeka na emeryturę. Bo i tak decyzję podejmie na podstawie prognozowanego świadczenia. Jak będzie trzeba, to "na zakładzie" zostanie dłużej. Pracuje w tak zwanym "serze". To wydział Świadczeń Emerytalno-Rentowych. - Tam rozliczane i przyznawane są świadczenia długoterminowe. W tej pracy jest wymagana wiedza, znajomość przepisów. Wiecznie dokładane są nowe obowiązki, nadgodziny. A na edukację mam czas tylko po pracy - żali się. Brutto dostaje 3,4 tys. zł. Na rękę jest to 2,4 tys. zł.
Ostatnia podwyżka ją ominęła. Wydział dostał 700 zł miesięcznie do rozdysponowania na 70 pracowników. Nie każdy dostał pieniądze. Po 60 zł do pensji dostali tylko nieliczni. Kilka razy dostała nagrody, ale nie wystarczają nawet na dojazd do pracy. Szefowie rozkładają ręce. Milczą, gdy pracownicy pytają o dodatkowe pieniądze.
Prof. Gertruda Uścińska, prezes ZUS, w wywiadach dla mediów podkreśla, że w ciągu kilku lat pensje wzrosły o ponad 10 proc. I każde zaoszczędzone w ZUS pieniądze trafiają do pracowników. Podkreśla też, że to nie prezes ZUS decyduje o środkach na wynagrodzenia, a politycy.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl