Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Rafał Wójcikowski
|

Związkowi szantażyści

0
Podziel się:

Rząd jest słaby. Boi się kolejarzy i górników. Minister Hausner opowiada o konieczności cięć i oszczędności z jednej strony, a z drugiej hojnie godzi się na wszelkie żądania ze strony związków zawodowych. Związki zaś nie wykraczają swoim horyzontem myślowym poza własne podwórko i najbliższy rok. I nieważne, że za takie rozwiązania płacą inni. Ważne, że władzę i splendory udało się jeszcze raz zachować na najbliższy rok.

Związkowi szantażyści

Każde negocjacje z szantażystą (obojętnie czy są to terroryści czy związki zawodowe)
zawsze kończą się tak samo. Ktoś płaci za absurdalne żądania, a kolejni potencjalni szantażyści sposobią się do nowych szantaży, wysuwając coraz śmielsze żądania, będąc coraz bardziej ośmieleni dzięki sukcesom swoich poprzedników. Sposób na przecięcie tego węzła jest jeden: równe zasady dla wszystkich i żadnych rozmów. W przeciwnym wypadku o sukcesie na rynku zaczynają decydować - nie zdrowe zasady konkurencji, lecz sprawność własnego aparatu szantażu. Ci którzy szantażować nie chcą, bądź nie umieją – giną pod ciężarem haraczy na rzecz strajkujących.

O wyższości (zarówno ekonomicznej jak i technologicznej) transportu drogowego nad kolejowym pisałem już jakiś czas temu. I wówczas już ostrzegałem przed strajkiem i rozpasanymi żądaniami kolejarzy. Powtórzyć więc wypada jeszcze raz – kolej to przestarzały i nieopłacalny system transportu, który w normalnej konkurencyjnej gospodarce już dawno porastałby kurzem w salach muzealnych. Wynalazek samochodu jest lepszy i wszelkie inwestycje rynkowe kierują się właśnie w tą stronę.

Kolejarze i ich związki zawodowe dobrze o tym wiedzą. Koronnym argumentem kolejarzy przecież jest kuriozalne stwierdzenie, iż w żadnym państwie kolej nie może istnieć bez dotacji, wszędzie się do niej dopłaca. Skoro tak, to dla mnie jasnym jest, że kolej jest niekonkurencyjna wobec transportu drogowego. I to nawet wówczas kiedy podatki w cenie paliwa (podstawowy surowiec transportu drogowego) są nieporównywalnie większe niż podatki w cenie prądu (podstawowy surowiec transportu kolejowego).

Ratowanie „miejsc pracy” to jedno z podstawowych kłamstw związków zawodowych podczas organizowania strajków. Przecież nie trzeba wielkiego intelektu, aby zrozumieć, że wołanie o pieniądze na doraźny ratunek kolei, to wyższe podatki dla reszty. Wyższe zaś podatki to wyższe koszty produkcji innych wytwarzanych w Polsce dóbr i usług, a więc wyższe ich ceny. A wyższe ich ceny to niższy poziom życia dla konsumentów i zmniejszona sprzedaż w innych sektorach gospodarki. A więc zwolnienia nadwyżkowego zatrudnienia dla piekarzy, stolarzy i murarzy. Za cenę stołka dla jednego kolejarza gdzieś na drugim końcu gospodarki (chociaż geograficznie może to być po drugiej stronie ulicy) zwolniony zostanie cukiernik, robotnik w fabryce butów czy też pielęgniarka. Z reguły tracimy więcej „miejsc pracy” niż ich zyskujemy, bo po drodze do transferowanych „na ratunek” pieniędzy przyssie się jakaś banda urzędników.

A jeśli upadną zdrowe i rynkowe miejsca pracy to przestanie płynąć źródełko na miejsca pracy dla kolejarzy i kolej też w końcu upadnie. Pasożyt bowiem, który nadmiernie pasożytuje w organizmie i który doprowadza do jego śmierci musi zginąć razem z nim.

A co by się stało, gdyby kolej upadła? Na początku pracę straciłoby ok. 120 tys. kolejarzy, ok. 10 tys. natomiast może znalazłoby pracę w prywatnych firmach kolejowych, te jednak niekoniecznie zajmowałyby tą samą pozycję rynkową. Być może 80% zamówień przeszłoby do transportu drogowego. I wówczas nastąpiłby jego gigantyczny rozwój. Za oszczędności na dotacjach do kolei można byłoby zmniejszyć o 50% podatki narzucane na paliwo samochodowe i znieść akcyzę na nowe i używane samochody.

Wówczas swoje złote czasy zaczęłyby święcić rafinerie i producenci samochodów. Ceny innych produktów również by spadły z racji znaczącego obniżenia zawartych w nich kosztach transportu. Taki wzrost i rozwój wygenerowałby w ciągu 3 lat 150 tys. nowych miejsc pracy. W miejsce szyn kolejowych powstawałyby nowe drogi, bo wpływy z podatków w wyniku wzrostu gospodarki można byłoby przeznaczyć w końcu na rozwój drogownictwa.

Tyle tylko, że kolejarze musieliby stać się piekarzami, kierowcami, czy murarzami. Musieliby ciężko pracować w rynkowej gospodarce jak reszta społeczeństwa. No i co stałoby się z armią działaczy związkowych, z departamentem kolei w odpowiednich departamentach stosownych ministerstw. Z resztą taki sam zbawienny skutek miałaby dla nas likwidacja górnictwa.

Jedno jest pewne drogi obywatelu nie-górniku i nie-kolejarzu (jest nas większość). Nie pozwól aby ktoś pracował na bezsensownych stanowiskach pracy i powodował, ze twoje stanowisko jest coraz bardziej nierentowne, że zamiast przynosić większość swojej pensji do domu, zanosisz ją w coraz większej części do skarbówki lub innego ZUS-u, że ceny spotykane przez ciebie w sklepach mają coraz mniej wspólnego z kosztem wytworzenia produktów i usług, które nabywasz, a coraz więcej z kolejarzami, górnikami i innymi urzędnikami. Ja np. nie chcę, płacąc za kiełbasę, płacić tak naprawdę trochę za węgiel, trochę za stocznię, trochę na lokomotywę a na końcu za mięso.

A rząd godząc się na wszystko wobec związkowców, pokazał swoją słabość. Teraz każdy z nas może śmiało przystąpić do strajku. Oni są słabi, więc hutnicy, pielęgniarki, bezrobotni, renciści, inwestorzy giełdowi, taksówkarze, podatnicy VAT, PIT i CIT, przedsiębiorcy i pracownicy firm prywatnych, policjanci i strażacy - pokażmy im że nasze działania są słuszne. Zablokujmy np. dworce kolejowe i kopalnie. Ciekawe co na nasze argumenty odpowiedzą rząd i kolejowe związki zawodowe – pewnie uznają to za wyjątkową nieodpowiedzialność.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)