Sanie - mała, spokojna wieś na Dolnym Śląsku. Nie ma tu już gospodarzy, którzy hodowaliby krowy czy świnie. Wszyscy przestawili się na uprawę kukurydzy czy truskawek. Wszyscy oprócz Moniki i Krzysztofa Szymańskich, którzy mają w zagrodzie 30 wielbłądów jednogarbnych.
Jak śmieją się Szymańscy, w ich wsi tylko kur jest więcej, a tak królują tu wielbłądy. Nie o tym uczą się dzieci w szkole, gdy poznają typowe dla naszego kraju hodowle. Niemniej to właśnie wielbłądy rozsławiają małą wioskę. Nawet w Wikipedii przy haśle "Sanie" informacja o farmie wielbłądów jest jedyną oprócz przynależności administracyjnej.
Obejrzyj naszą wizytę na farmie wielbłądów w Saniach:
- Do wielbłądów? Cały czas prosto i po lewej stronie. Taka duża zielona brama - instruuje jedna z mieszkanek. Pytania nie było, ale najwidoczniej wyglądam na kolejnego ciekawskiego mieszczucha.
We wsi nikt z Szymańskich się nie naśmiewa. Nikt nie puka się w czoło. Mieszkańcy przychylnie patrzą na niezwykłą farmę za zieloną bramą. - Przecież nie ma sensu kolejnego spożywczaka otwierać. Dobrze, że szukają pomysłu na siebie - mówi inny mieszkaniec wioski.
Na początku była cukrzyca
- Dziecko szwagra zachorowało na cukrzycę typu pierwszego. Wyczytaliśmy, że w terapii pomaga wielbłądzie mleko, które reguluje gospodarkę cukrową w organizmie. W Polsce go jednak nie było, a zagraniczne, w proszku, kosztuje ok. 350 zł za 500 g z wysyłką - mówi Krzysztof Szymański.
Wbrew pozorom wielbłądy nie przepadają za słońcem.
Luka na rynku została odkryta. Mleko tych sympatycznych zwierząt rzeczywiście w składzie jest najbardziej zbliżone do mleka matki. Zawiera też dziesięć razy więcej żelaza i trzy razy więcej witaminy C niż mleko od krowy.
U cukrzyków zapobiega dużym wychyleniom wartości cukru. Takie skoki są niebezpieczne i prowadzą do powikłań.
- Wśród stałych klientów mamy też rodziców dzieci z autyzmem i uczulonych nie tylko na białko, ale i inne produkty. Jedna z mam kupuje u nas mleko już od roku i przyjeżdża na farmę z córeczką. Gołym okiem widać, że zniknęły rumienie i krostki. Mała ma się lepiej - mówi Marcin Jakubowski, szwagier, od którego wszystko się zaczęło.
A jak mleko smakuje?
- Smak jest jednak nieco inny. Niech pan spróbuje świeżego - zachęca Krzysztof Szymański. Mleko, które dostałem, jeszcze przed godziną było własnością wielbłądzicy o długich rzęsach. Jak każdy mieszczuch mam pewne opory przed pierwszym łykiem. Niesłusznie. Mleko jest kremowe i delikatnie słodkawe w smaku. Obawy były całkowicie nieuzasadnione.
- Wszystkim smakuje. Nikt jeszcze nie powiedział, że złe. Piłem z niemieckiej hodowli, to było słone. Widać u nas im lepiej. Pewnie to też dlatego, że jedzą dużo warzyw. Marchewkę, buraki i ostatnio kalarepę. Rzecz jednak w tym, żeby ludzie poznali się na właściwościach leczniczych - mówi Marcin Jakubowski.
Ale początki były trudne. Rynek wielbłądów w Europie jest mikroskopijny, ceny więc są wysokie. Samica kosztuje ok. 35 tys. zł, a samiec 15-18 tys. zł. Najpierw rolnicy chcieli kupić wielbłądy w Kazachstanie i Indiach. Tam są nawet o 20 tys. zł tańsze. Jednak nie pozwalają na to unijne przepisy.
Unia nie pozwala importować wielbłądów
- Najpierw kupiliśmy 11 wielbłądów, w tym jednego samca. To było trudne, bo UE nie przewiduje tu wsparcia. Dla urzędników wielbłąd to jak egzotyczny pyton. Potem dokupiliśmy kolejne i z nowo narodzoną trójką mamy już 30 zwierząt. Za chwilę urodzi się jeszcze jeden, a w przyszłym roku liczymy nawet na 9 - mówi Marcin Jakubowski.
Na pierwszym planie jedyna nowo narodzona wielbłądzica. Pozostała dwójka maluchów to panowie
Na narodziny wielbłądziątka czeka się 13 miesięcy i rodzi się tylko jedno. Jak wspominają hodowcy, narodziny pierwszego były dużym przeżyciem. Poradzili sobie sami. Wszystko rozegrało się w nocy. Weterynarz wspomagał narodziny tylko telefonicznie, choć gdyby były komplikacje, pojawiłby się na miejscu.
Hodowla stale się powiększa, w górę idzie również produkcja mleka. Jedna wielbłądzica może go oddać nawet 5 litrów dziennie, lecz wiele zależy tu od fazy okresu laktacyjnego i humoru zwierzęcia.
Wielbłądzica rządzi
- Bardzo o nie dbamy, a one odwdzięczają się, domagając się pieszczot. Nie są to jednak łatwe zwierzęta. Za nami miesiące pracy z nimi. Jeśli nie zechcą, to mleka nie dadzą. Przy dojeniu musi też być bardzo cicho. Dojący musi być znany zwierzęciu, a dojarek nie lubią - mówi Monika Szymańska.
O skali produkcji nie chce mówić. Musi być ona jednak znacząca. W Saniach zaczynają bowiem produkcję sproszkowanego mleka na zimno. W ten sposób zachowuje ono swoje wartości, a łatwiej je przechowywać.
Obecnie farma ma swoich stałych klientów w całej Polsce, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Irlandii. Świeże mleko dociera do nich w ciągu 24 godzin od dojenia. Specjalnie spakowane w towarzystwie pojemników z suchym lodem.
Na farmie można też kupić półlitrowe butelki mleka.
Ile to kosztuje? Kupując 5 litrów, za każdy płacimy 50 zł, przy 10 litrach - 40 zł, a przy 25 - 36 zł. Chętnych nie brakuje, a może być jeszcze lepiej.
"Nie jesteśmy jak zoo"
- Mamy nadzieję, że nowych klientów zdobędziemy mlekiem w proszku. Nie ukrywamy, że nadal jesteśmy na etapie inwestowania. Rozbudowujemy wielbładziarnie, czekamy na nowe narodziny - przekonuje Krzysztof Szymański.
W Polsce to ciągle nowość. Rolnicy z Sań przekonują się o tym szczególnie w okresie wakacyjnym. Telefon z pytaniem o możliwość obejrzenia hodowli nie jest niczym niezwykłym.
- Zgadzamy się na takie odwiedziny. Wierzymy, że również dzięki nim głośno zrobi się o walorach wielbłądziego mleka. Nie jesteśmy lokalnym zoo, chcemy po prostu rozwijać biznes i propagować modę na zdrowe żywienie, w którym jest też miejsce dla naszego mleka - mówi Marcin Jakubowski.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl