- Brak opadów przez ostatnie 30 dni spowodował potężny kryzys środowiskowy. Płonie Biebrzański Park Narodowy, odnotowywane są rekordowo niskie jak na tą porę roku stany wód w rzekach, wilgotność gleby w powierzchniowej jej warstwie zbliża się do granicy 10-20 proc. Sytuacja wydaje się o tyle beznadziejna, że mamy dopiero kwiecień i przed nami cały okres letni z wysokimi temperaturami – zauważa dr hab. Tomasz Jurczak, ekohydrolog z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska UŁ i przewodniczący powstającego na UŁ międzywydziałowego zespołu ds. ekologii.
Deszcz - ratunek czy kataklizm?
Naukowiec zauważa, że sytuacja jest o tyle zaskakująca, że suma opadów w tym roku za pierwszy kwartał nie różni się znacząco od średniej wieloletniej. Ale jak zwykle, diabeł tkwi w szczegółach. I wyjaśnia, że po pierwsze 50 proc. tych opadów wystąpiło w lutym, który był miesiącem z ponad dwukrotnie wyższą sumą opadów w stosunku do lat wcześniejszych. Ponadto po raz pierwszy od ponad 70 lat zima była bez śniegu. W wielu polskich miastach w okresie od listopada do marca nie odnotowano ani jednego dnia z pokrywa śnieżną co oznacza, że jeśli śnieg spadł zalegał jedynie kilka godzin.
Brak śniegu cieszył większość dorosłych, zasmucił dzieci, ale dla przyrody miał jednoznacznie negatywne skutki. Dr hab. Tomasz Jurczak wyjaśnia, że w wyniku braku śniegu nie odbudowały się zasoby wód gruntowych, a lutowe opady deszczu jedynie częściowo je uzupełniły. Ubytek wód gruntowych spowodował obniżenie stanu wód w rzekach i zbiornikach, a obecny brak deszczy jeszcze pogłębił ten kryzys.
Wydaje się, że znajdujemy się obecnie w sytuacji trochę beznadziejnej, bo dopóki nie spadnie większy deszcz, praktycznie nie mamy możliwości żadnego działania, poza oszczędzaniem i racjonowaniem wody.
Tyle że pierwszy, nawet solidny deszcz, wcale nie musi pomóc. Może to być bowiem rodzaj deszczu, który podtopi miasta i zaleje budynki, powodując kolejne zniszczenia i konieczność wypłaty odszkodowań. W ciągu jednego dnia spaść może nawet 40-60 mm opadu na każdy metr kwadratowy powierzchni ziemi, czyli tyle ile średnio powinno padać przez cały miesiąc.
Nauczyliśmy się chodzić w maseczkach, nauczmy się łagodzić zmiany klimatyczne
Abyśmy byli mniej uzależnieni od kaprysów pogody, polskie miasta powinny lepiej przygotowywać się na zatrzymywanie wody. Cóż bowiem z tego, że popada, skoro 80 proc. tego opadu w ciągu następnych kilku dni odpłynie do Bałtyku, a wysuszona gleba nawet nie będzie w stanie przyjąć tej wody. I w ten sposób pozbędziemy się ogromnego zasobu, który mógłby zaspokoić nasze potrzeby przez następne kilka tygodni.
Czy w tej sytuacji nic już nie da się zrobić? Ekspert z Uniwersytetu Łódzkiego przekonuje, że owszem, i paradoksalnie sprzyja temu zarówno pandemia, jak i zbliżające się wybory prezydenckie.
- Skoro nauczyliśmy się pracować zdalnie, nosić maseczki i rękawiczki i nie wychodzić z domu, to możemy się nauczyć i wdrażać działania, które będą skutkowały łagodzeniem skutków zmian klimatycznych – uważa.
Przypomniał wygłoszone przez Andrzeja Dudę słowa o konieczności stosowania nie tylko małej, ale i dużej retencji, wspomniał o konieczności zadrzewień śródpolnych i odwróconej melioracji, które pomogą rolnikom w zatrzymaniu wody. Politycy wiedzą, co należy robić, ale od słów muszą przejść do czynów.
Pogoda. Susza w Polsce. Kiedy zacznie padać?
Niestety, wszyscy wiemy, że zmiany na duża skalę często zabierają wiele czasu. Tomasz Jurczak przypomina więc, że zmiany warto zacząć od siebie. Wodę powinniśmy oszczędzać w swoich domach i ogrodach, konkretne zadania mają też samorządy.
- Wody deszczowe, zamiast odprowadzać z terenów utwardzonych miasta (dachy, parkingi, ulice, chodniki) do kanalizacji deszczowej i dalej rzekami do Bałtyku, możemy zagospodarowywać w oczkach wodnych w parkach, na skwerach, w terenach zielonych, dzięki obniżonym krawężnikom i specjalnie wyprofilowanemu terenowi przystosowanemu właśnie do retencjonowania wody – podpowiada.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl