Wody Polskie są obecnie na ustach całej Polski przez spóźnioną reakcję na katastrofę ekologiczną na rzece Odrze, gdzie masowo wymierają ryby. Prezes Wód Przemysław Daca, dotychczas kojarzony głównie z krytyką władz Warszawy za awarię "Czajki", jeszcze 10 sierpnia bagatelizował skalę problemu na Odrze. Wytykano mu słowa o tym, że "zaobserwowano tylko parę egzemplarzy śniętych ryb". Jego narracja szybko się zmieniła, co można zaobserwować w krótkim wideo, który opublikowała na Twitterze dziennikarka TVN.
Za opieszałość w działaniach Wód Polskich Przemysław Daca zapłacił posadą. Na razie nie wskazano jego następcy. A historia ich powołania pokazuje, że moloch ten musi mierzyć się z większymi i mniejszymi problemami już od początku istnienia.
Wody Polskie. PiS centralizuje zarządzanie gospodarką wodną
Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie, bo tak brzmi pełna nazwa tego podmiotu, powstało, by scentralizować zarządzanie krajową gospodarką wodną. Podmiot ten władza powołała do życia w 2018 r. na mocy przepisów ustawy Prawo wodne z 20 lipca 2017 r., a instytucje dotychczas zarządzające gospodarką wodną – takie jak Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej i regionalne zarządy gospodarki wodnej – stały się jednostkami organizacyjnymi w nowym molochu.
Od początku propozycja Prawa i Sprawiedliwości wzbudzała wątpliwości ekspertów i polityków opozycji. Pierwsi podkreślali, że nowa ustawa jest uchwalana opieszale. Pracodawcy Rzeczpospolitej Polskiej na łamach "Dziennika Gazety Prawnej" w 2018 r. podkreślali, że przepisy powstawały długo. Natomiast po ich wejściu w życie legislatorzy już niespełna miesiąc później byli zmuszeni do ich pilnej poprawki w ramach poselskiej "wrzutki".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wszystko przez fakt, że w pierwotnym akcie nie znalazła się wzmianka o stosowaniu nowych przepisów do spraw rozpoczętych przed wejściem w życie nowej ustawy. To groziło wielomiesięcznymi opóźnieniami inwestycji wodnych, także tych współfinansowanych z funduszy unijnych – zwracali uwagę eksperci PRP, cytowani przez "DGP".
Opozycja natomiast podnosiła, że nowy gigant ma zapewnić dodatkowe miejsca pracy dla nominatów partyjnych. I politycy, i specjaliści zgadzali się, że nie da się zarządzać regionalnymi zbiornikami wodnymi "z wysokości" Warszawy.
Problemy już od momentu powstania Wód Polskich
W grudniu 2017 r. media obiegały informacje, że choć Wody Polskie jeszcze nie rozpoczęły działalności, to ich budżet już jest dziurawy. Zapisano w nim przychody na poziomie 1,1 mld zł. Wydatki natomiast miały wynieść 1,28 mld zł. To oznacza, że brakowało w budżecie ok. 180 mln zł. Zgodnie z założeniami prawodawców, PGW WP miały się utrzymywać z opłat za pobór wód, opłat z usług wodnych oraz z dotacji pochodzących z budżetu państwa.
Po miesiącu od powołania giganta, jego świeżo upieczony prezes Przemysław Daca przyznawał, że "scalenie administracji samorządowej i centralnej to trudne zadanie" – jak można było przeczytać w publikacji na stronie internetowej Wód Polskich. Nowy podmiot musiał przejąć wiele rozproszonych dotąd zadań i kompetencji. – Jestem pewien, że w krótkim czasie zaczniemy zupełnie sprawnie funkcjonować – zapewniał wtedy prezes.
Szybko jednak na jaw wyszły kolejne kłopoty giganta, tym razem grożące sporem wewnętrznym. Po dwóch miesiącach od powołania Wód Polskich związki zawodowe zarzucały, że ten ruch wprowadził chaos organizacyjny, a w nowym podmiocie panują niekorzystne warunki pracy. Związkowcy podkreślali też, że pensje są niskie i grozili protestem.
Ludzie odchodzą z prostych przyczyn życiowych, nie stać ich już na pracę za wypłaty, które średnio są niższe o 1150 zł od obowiązujących w kraju – pisał w 2018 r. Marcin Jacewicz, przewodniczący "Solidarności" w Wodach Polskich.
Rzecznik prasowy podmiotu Sergiusz Kieruzel posypywał wtedy głowę popiołem. Przyznawał, że są różnice w wynagrodzeniach, ale zarazem podkreślał, że wynikają one z faktu, że Wody Polskie scaliły pracowników zatrudnianych dotychczas przez samorządy i lokalne pomioty, którzy mieli różne wynagrodzenia na tych samych stanowiskach. Jednocześnie zapewniał, że nie następuje odpływ pracowników, których liczbę szacowano na ok. 5,4 tys.
Sytuację komplikował fakt, że pracownikom regionalnych zarządów wodnych już w trakcie prac nad nowelizacją Prawa wodnego w 2016 r. były obiecane podwyżki w wysokości 850 zł. Ostatecznie wyższe gaże otrzymali dopiero w marcu 2019 r. (choć z wyrównaniem od stycznia) i nie było to 850 zł, lecz 500 zł.
NIK ma uwagi do funkcjonowania Wód Polskich
Problem z wynagrodzeniami w Wodach Polskich jednak nie wygasł, a media ponownie się nim zajęły w październiku 2021 r., kiedy moloch zatrudniał już 6,4 tys. osób. To właśnie wtedy dziennikarz Onet.pl opublikował e-maila jednego z pracowników, który podkreślał, że wynagrodzenia w spółce wystarczają wyłącznie na rachunki i opłaty.
Nasze zarobki pozwalają nam tylko na biedną egzystencję w przeciwieństwie do zarobków posłów i osób władających, których wynagrodzenia są wysokie i w tym roku kolejny raz zostaną podniesione. Chyba nie taki sens życia powinien być? – pisał pracownik z Ostródy.
Portal zwracał też wtedy uwagę na miażdżący dla Wód Polskich raport Najwyższej Izby Kontroli. W 2020 r. NIK zarzuciła gigantowi, że działa bez wystarczających środków finansowych, bez dostatecznej liczby wykwalifikowanych pracowników, bez właściwej koordynacji procesu przejmowania zadań i majątku od samorządów. Kontrola wykazała też liczne zaniedbania w zarządzaniu. Kontrolerzy oceniali też, że sprawozdania Wód Polskich są niewiarygodne.
Sprawozdanie dotyczące 2018 r. zostało udostępnione Izbie w przedostatnim dniu kontroli, a rozbieżności między danymi, jakie w nim podano a danymi przedstawionymi w trakcie kontroli, sięgały kilkuset milionów zł – pisała NIK w raporcie.
W odpowiedzi na ten raport Wody Polskie opublikowały własne stanowisko, w którym podkreślały m.in. ponad 40-letnie niedofinansowanie całego sektora gospodarki wodnej. Powoływali się też na Bank Światowy, który miał ocenić powstanie PGW WP jako reformę "potrzebną i udaną". Zaznaczały również, że w ocenie biegłego rewidenta sprawozdania podmiotu za rok 2018 r. i 2019 r. przedstawiają "rzetelny i jasny obraz sytuacji majątkowej i finansowej".
NIK wskazała natomiast na nieprawidłowości przy zakupie 200 samochodów SUV, o czym pisała "Rzeczpospolita". Pojazdy miały nie spełniać wszystkich warunków zawartych w przetargu, a mimo to Wody Polskie podpisały protokół odbioru bez uwag. Pod koniec 2020 r. natomiast Onet pisał o przetargu Wód na zakup 308 samochodów za 28,4 mln zł. Firma tłumaczyła te zakupy przestarzałą flotą.
Obecnie zdecydowana większość używanych przez Wody Polskie samochodów ma ponad 10 lat, a połowa ma nawet więcej niż 15 lat. Wiele z tych aut jest mocno wyeksploatowanych i podatnych na częste awarie. Wymianie podlegać będą samochody z lat 80. i 90. ubiegłego wieku, takich marek jak np.: Polonez, Fiat Panda, Opel-Corsa, Jelcz, Liaz, Star, Żuk – tłumaczył dziennikarzom Wydział Komunikacji Społecznej Wód Polskich.