Jak już pisaliśmy w WP, woda niszczy Małopolskę. Przez intensywne opady deszczu doszło do podtopień i powodzi. Trwające już od tygodnia burze zbierają swoje żniwo. Straż pożarna musiała w tym czasie interweniować już kilka tysięcy razy. Służby usuwają nie tylko setki połamanych drzew, ale pomagają też ofiarom podtopień.
W niektórych miejscach woda podchodzi już naprawdę bardzo wysoko. Szczególnie dynamicznie wzrasta poziom rzeki Białej w Małopolsce - falą powodziową zagrożone są Ciężkowice i Tuchów.
Oczywiście trudno opanować niszczące siły natury. Nie da się do końca przygotować na intensywne opady. Można jednak próbować przeciwdziałać ich rozmiarom. Niezwykle ważna jest tu przepustowość rowów i cieków wodnych. Zarośnięte i zawalone gałęziami sprawiają, że nadmiar wody szybko nie spływa i dochodzi do podtopień.
- Kiedyś Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej wykaszał trawy w rowach melioracyjnych z dużą regularnością i to już na wiosnę. Teraz są Wody Polskie i nagle się okazało, że gdzieś zgubiły się na to pieniądze. Rozmawiałem o tym z nimi, ale to wszystko na nic - mówi money.pl wójt jednej z gmin z Kotliny Kłodzkiej.
Kłodzko pamięta
Jak wyjaśnia, nie powie tego pod nazwiskiem, bo wtedy już nic nie załatwi z władzami i nie uda mu się niczego dla swojej gminy wywalczyć. Tymczasem potrzeby są jak zawsze ogromne. To na tych ziemiach na Dolnym Śląsku podczas powodzi tysiąclecia w 1997 r. woda spowodowała największe zniszczenia. Zalane zostało całe Kłodzko. W wyniku podmycia zawaliło się kilka budynków. Fala na Nysie Kłodzkiej osiągnęła absolutny rekord wznosząc się aż 8,71 m ponad zwykły stan tej rzeki.
- Zaniedbania dotyczą też innych obiektów inżynierskich, jak choćby przepusty. Rzecz tak podstawowa, jak wykaszanie rowów, powinna odbywać się na jesień i na wiosnę, ale u mnie drugi rok nie są koszone. To jest jakaś forma zapaści. Teraz czekamy na wodę, ale jak ona przyjdzie, to się to wszystko na nas zemści. Wody chyba nie mają pieniędzy, bo przekopują Mierzeję Wiślaną - dodaje sfrustrowany wójt.
Z pytaniem o wykaszanie udaliśmy się do Wód. PGW Wody Polskie zaczęło działać w zeszłym roku i wchłonęło wszystkie inne podmioty dotąd zajmujące się kontrolą nad zasobami hydrologicznymi kraju. Jak już pisaliśmy, problemy z funkcjonowaniem molocha pojawiły się jeszcze przed startem. Jak zatem Wody Polskie radzą sobie z profilaktyką antypowodziową?
"Kosimy cały czas"
"Na prace utrzymaniowe, takie jak wykaszanie wałów czy rowów melioracyjnych, na ten rok mamy zaplanowaną kwotę 280 mln złotych. Przetargi na te prace są ogłaszane. Pierwsze koszenie wałów i rowów odbędzie się na przełomie maja i czerwca, a drugie na przełomie sierpnia i września" - czytamy w odpowiedzi na pytania.
"Należy pamiętać, że melioracje szczegółowe to zadanie właścicieli gruntów, na których znajdują się mniejsze rowy. Prace te wykonują np. gminy, gminne spółki wodne, czy rolnicy. Wszystkie państwowe cieki, którymi zarządzają Wody Polskie, są właściwie utrzymywane" - przekonuje biuro prasowe Wód Polskich.
To dobre wieści, ale samorządowcy przekonują, że jest inaczej.
- Kiedy Niemcy tworzyli gospodarkę wodno-ściekową na tych terenach, to wszystko tu działało znakomicie. Niestety, przez ostatnie lata wiele urządzeń - jak choćby rowy melioracyjne - zostało zaniedbanych. Problemem jest brak kompleksowego podejścia. Część rowów, mówiąc potocznie, posiada gmina, a za cześć odpowiada powiat w imieniu Skarbu Państwa - mówi money.pl Rafał Plezia, wójt Legnickiego Pola na Dolnym Śląsku.
Dlatego - jak przekonuje wójt - nawet jak jego służby chcą remontować czy wykaszać, to te wysiłki mogą być nieuzasadnione. - Przecież to wymaga skoordynowanego działania, a nie fragmentarycznego. Co z tego, że na pewnym odcinku rów będzie drożny, kiedy za chwile będzie kawałek zarośnięty - mówi Plezia.
Marzenia o wodnych autostradach
W ocenie Jacka Engela, który od 30 lat zajmuje się polską polityką związaną z gospodarką wodną, problem jest duży. Nie tylko na koszenie może brakować pieniędzy.
- Wszystko dlatego, że Wody Polskie budują wodne autostrady. Jak się popatrzy na te wielomilionowe inwestycje w stopnie wodne i próby uczynienia naszych rzek żeglownymi, to to są przecież miliardy złotych. Według moich szacunków całość kosztować będzie 200 mld zł. W programie oszacowano to na 90 mld zł. Obawiam się, że to ja mogę mieć rację - mówi Engel.
W ocenie naszego rozmówcy zgubne w tym przypadku jest nasze polskie marzenie o mocarstwowości. - To myślenie w kategoriach XIX wieku. Drogi wodne Niemcy, Francuzi rozwijali właśnie wtedy i na początku XX w. Jednak teraz ten transport rzeczny jest zbyt wolny i mało precyzyjny w czasie, a to w XXI w. najistotniejsze - wyjaśnia Jacek Engel.
Pomysł budowy sieć wodnych autostrad w Polsce zrodził się po wygranych przez PiS wyborach. Cały program żeglugi śródlądowej rozpisano do 2030 r. Priorytetem jest uruchomienie w ciągu czterech lat Odrzańskiej Drogi Wodnej. Później na warsztat ma pójść użeglownienie Wisły.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl