W szczycie koronakryzysu premier Mateusz Morawiecki chwalił się, że udało się polskiej gospodarce najlepiej przetrwać ten trudny czas. Wskazywał na m.in. wskaźnik PKB, który w porównaniu z innymi krajami wypadał faktycznie bardzo dobrze. Czy to oznacza, że ludziom się równie dobrze żyje? Niekoniecznie.
Ekonomiści bardzo często posługują się miarą PKB (produkt krajowy brutto), analizując siłę poszczególnych krajów. Niektórzy jednak błędnie przyjmują PKB jako wskaźnik określający zamożność społeczeństwa. Najnowsze wyliczenia ekspertów Warsaw Enterprise Institute (WEI) wskazują, że Polska pod tym względem jest daleko w tyle wśród krajów Unii Europejskiej.
Opracowany przez ekonomistę WEI Karola Zdybela tzw. wskaźnik bogactwa narodów (WBN) pokazuje, że na 25 sklasyfikowanych krajów Polska jest na 19 miejscu. Jesteśmy mniej więcej tak zamożni jak Słowacy. Za to dość wyraźnie wyprzedzają nas takie niepozorne kraje jak Estonia, Litwa, Słowenia czy Czechy.
Polska w tym rankingu ma 60 pkt. i do Czech tracimy około 15 pkt. Mniej więcej tyle samo dzieli nas od ostatniej w rankingu Bułgarii.
Nie dziwi, że w rankingu najbardziej bogatych krajów wyraźnie wyżej od Polski są : Hiszpania, Włochy, Francja czy Wielka Brytania. Co więcej, mogłoby się wydawać, że na czele będą Niemcy lub któryś z krajów skandynawskich. Tymczasem zdecydowanym liderem okazała się Irlandia, deklasując rywali.
Jednak sam autor wyliczeń przyznaje, że specyfika irlandzkiego dochodu narodowego sprawia, że wynik ten należy traktować tylko jako ciekawostkę. Faktycznym liderem jest Austria.
- Trzeba pamiętać, że Irlandia jest rajem podatkowym, co istotnie zaburza składową WBN, jaką jest PKB. Słowem, w wyniku agresywnej optymalizacji podatkowej będącej w istotnej części zabiegiem czysto księgowym i jako takiej niemającej wpływu na poziom życia, Irlandczycy wyglądają na bogatszych, niż są w rzeczywistości - wskazuje autor wyliczeń Karol Zdybel.
Liderująca Austria ma w rankingu 100 pkt., czyli o 40 pkt. więcej od Polski. Spośród siedmiu głównych składowych ocenianych przez WEI tylko w jakości wydatków publicznych na szkolnictwo dorównujemy Austriakom (a nawet ich wyprzedzamy).
Na poniższym wykresie (Austria - kolor czerwony; Polska - kolor niebieski) wyraźnie widać, że zdecydowanie gorzej wypadamy pod względem wydatków publicznych na ochronę zdrowia, infrastrukturę, a przede wszystkim w kategorii "środowisko" i "uczelnie wyższe".
Co ciekawe, gdybyśmy oceniali tylko jakość wydatków publicznych na szkolnictwo wyższe, okazałoby się, że Polska zamyka ranking z oceną na poziomie 31 pkt. Przedostatnia Rumunia wyprzedza nas o 4 pkt., a do kolejnych Włoch dzieli nas już przepaść - to ponad 20 pkt. różnicy.
Pocieszający jest fakt, że Polska wśród 25 wymienionych krajów zaliczyła największy skok względem rankingu z 2015 roku. Mowa o awansie o trzy pozycje. Tym samym wyprzedziliśmy Grecję, Łotwę i Węgry.
Metodologia wyliczeń
Jak wskazuje autor wyliczeń, wskaźnik bogactwa narodów (WBN) próbuje mierzyć strumień korzyści ekonomicznych przypadający na jednego obywatela każdego kraju Unii Europejskiej w ciągu roku. Najbardziej znana międzynarodowa miara porównawcza dobrobytu, czyli produkt krajowy brutto (PKB) per capita, działa na podobnej zasadzie. Jest jednak "ale".
"Różnica między obiema miarami tkwi w traktowaniu wydatków publicznych. PKB traktuje wydatki na dobra finalne jednakowo niezależnie od ich źródła. Przy jego obliczaniu złotówka wydana przez osobę prywatną jest równoważna złotówce wydanej przez sektor publiczny" - czytamy w raporcie.
Nie ma zatem znaczenia, czy o wydatkach decyduje rząd, czy obywatele. Podejście zastosowane przy konstrukcji WBN jest inne. Wydatki prywatne liczone są w identycznie jak przy kalkulacji PKB. Wydatki rządowe natomiast oceniane są przez pryzmat ich efektów, a nie wartości pieniężnej. Ocena złotówki wydanej przez rząd zależy od tego, jak dobre są usługi publiczne, na które została przeznaczona.
- Nasz wskaźnik bierze pod uwagę poziom wydatków prywatnych w gospodarce oraz wydatki publiczne. Zakładamy, że wydatki prywatne, jako te, o których decydują suwerennie obywatele, są optymalne. Rząd niczego lepszego z tymi pieniędzmi by nie zrobił. Z kolei wydatki publiczne oceniamy pod kątem ich jakości, a nie wartości nominalnej, wychodząc z założenia, że więcej wcale nie musi znaczyć lepiej. Wskaźnik skonstruowaliśmy tak, by uwolnić go od zarzutu stronniczości - tłumaczy Sebastian Stodolak, wiceprezes WEI.