Jak informowała "Wyborcza", nowy blok elektrowni Turów, który kosztował 4 mld złotych, działał zaledwie miesiąc.
Teraz "Wyborcza" podaje, że pierwsze wyłączenie bloku nastąpiło już po 15 dniach. Mało tego, w czasie swojego działania blok tylko raz osiągnął swoją pełną moc.
Dziennik powołuje się na rejestr ubytków mocy. Wynika z niego, że z ubytkiem mniejszym niż 100 megawatów obiekt działał zaledwie przez 19 godzin.
Pomiędzy 29 maja a 1 czerwca był wyłączony. Jak twierdzą przedstawiciele elektrowni, "z uwagi na wdrożenie inwestycji".
- Planowany postój bloku nr 7 został zaplanowany i uzgodniony z wykonawcą przed przejęciem bloku do eksploatacji przez elektrownię Turów. Takie ustalenia były zawarte w kontrakcie. Podczas planowego postoju wykonawca miał wykonać przegląd techniczny urządzeń po pierwszym miesiącu eksploatacji - mówi "Wyborczej" Oktawian Leśniewski, dyrektor elektrowni.
Od 19 czerwca blok nie działa w ogóle. Według informacji dziennika wszystko przez wadę konstrukcyjną, bo blok nie był przystosowany do jakości węgla z pobliskiej kopalni.
Przyszłość całej elektrowni Turów, nie tylko nowego bloku, stoi pod znakiem zapytania. Instalacja jest uzależniona od węgla z kopalni odkrywkowej w Turowie, którą Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nakazał zamknąć, z powodu sporu na linii Polska-Czechy.
PGE stara się o zgodę na dalszą rozbudowę kopalni odkrywkowej węgla brunatnego Turów, która miałaby przedłużyć działalność kompleksu energetycznego w Turowie do 2044 roku.
Czesi, którzy graniczą z kopalnią, protestują przeciwko dalszej ekspansji odkrywki w Turowie. Według nich zagraża ona utratą wody pitnej dla kilkunastu tysięcy mieszkańców sąsiadujących z wyrobiskiem po czeskiej stronie.
Polska na razie nie dostosowała się do wyroku TSUE i wydobycie kontynuuje. Czechy domagają się w związku z tym wysokich kar.
Obie strony rozpoczęły w czerwcu negocjacje, ale na razie, poza wzajemnymi deklaracjami o chęci osiągnięcia porozumienia, nic one nie przyniosły.