Jeśli wybory są świętem demokracji, to Polska jest demokracją tylko w dwóch trzecich. Można się cieszyć z tego, że 61 proc. Polaków zdecydowało się oddać swój głos w wyborach, ale pamiętajmy, że niemal 38 proc. osób z różnych powodów uznało, że ze swojego prawa i obowiązku nie skorzysta.
Prezydent Andrzej Duda pogratulował posłom i senatorom, którzy zdobyli mandaty przy – jak zaznaczył – wysokiej frekwencji. Gdy jednak zestawimy rezultaty z Polski z tymi z innych krajów Europy, to okazuje się że nie jesteśmy ani frekwencyjnym liderem, ani też nie mamy szczególnego powodu do wstydu.
Rok 2019 jest rokiem wyborczym nie tylko w Polsce. Zaledwie dwa weekendy temu swój Parlament wybierali Portugalczycy. Choć zdecydowanie zwyciężyła Partia Socjalistyczna, to w kategoriach porażki można rozpatrywać frekwencję: do urn poszło zaledwie 48 proc. z 10,8 miliona osób uprawnionych do głosowania.
28 kwietnia odbyły się przedterminowe wybory do Kongresu Deputowanych i Senatu w Hiszpanii, które zakończyły się zwycięstwem Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej premiera Pedro Sáncheza. Do urn tego dnia poszło 75 proc. obywateli.
Choć Francuzi mają bogatą tradycję organizowania przewrotów czy tworzenia systemów norm prawnych, jak Kodeks Napoleona stanowiący fundament prawa cywilnego, to współcześnie do obywatelskich obowiązków się nie garną. Wybory do Zgromadzenia Narodowego, które odbyły się w dwóch turach latem 2017 roku, przyciągnęły odpowiednio 48,70 proc. i 42,64 proc. wyborców.
Z kolei w zeszłym roku w marcu odbyły się wybory parlamentarne we Włoszech. W ich wyniku wybranych zostało 630 członków Izby Deputowanych i 315 członków Senatu. Frekwencja? 73,41 proc. We Włoszech wprawdzie istnieje przymus wyborczy, ale i tak nie jest egzekwowany. Chlubnym przykładem są też Niemcy. W wyborach we wrześniu 2017 roku, które wygrała koalicja CDU-CSU, do urn poszło 75 proc. osób.
Wielka Brytania i obrady parlamentarne w tym kraju są od wielu miesięcy gorącym tematem w mediach. Chodzi oczywiście o brexit. Zawirowania wokół prac nad umową rozwodową z Unią Europejską doprowadziły już o upadku rządu. W 2017 doszło do przyspieszonych wyborów, a brexit był jednym z tematów kampanii wyborczej. Frekwencja w tym czasie wyniosła 68,7 proc.
W maju tego roku, przy okazji wyborów europejskich, Belgowie wybierali też 150 deputowanych do własnego parlamentu. W tym kraju oddanie głosu jest obowiązkowe. Nie powinna zatem dziwić frekwencja na poziomie 90 proc. Zaś dwa lata temu w Holandii wybory wygrała rządząca państwem od 2010 roku konserwatywno-liberalna Partia Ludowa na rzecz Wolności. Frekwencja wyborcza wyniosła 81,9 proc.
Nie pójść na wybory? Trochę wstyd – pomyślał nie jeden mieszkaniec Skandynawii. Nie jest zatem zaskoczeniem, że podczas tegorocznych wyborów w Danii frekwencja wyniosła 84,6 proc. (na terytoriach zależnych – Wyspach Owczych i Grenlandii – wyniosła odpowiednio 70,3 proc. oraz 49,9 proc.).
Natomiast, gdy we wrześniu 2017 swoich reprezentantów wybierali Norwegowie, to do urn powędrowało 78 proc. obywateli. W Szwecji w 2018 roku - 87 proc. Z kolei podczas wyborów w Finlandii w kwietniu tego roku frekwencja wyniosła 68,7 proc.
Niektóre państwa bałtyckie mają zbliżone rezultaty do naszych: 63,7 proc. wyniosła frekwencja w Estonii podczas wyborów w marcu tego roku. Z kolei Litwini raczej nie garną się do oddawania głosów: w październiku 2016 r. zrobiła to równo połowa obywateli.
W Rumunii ostatnie wybory parlamentarne miały miejsce 11 grudnia 2016. Frekwencja? Lepiej nie pytać. 39,44 proc. do izby wyższej i 39,46 proc. do izby niższej. To wszystko na co było stać tego dnia Rumunów.
Wybory parlamentarne na Węgrzech w 2018 roku odbyły się 8 kwietnia. Wygrała je koalicja Fidesz – KNDP, na którą oddano 49,27 proc. głosów. Frekwencja wyborcza wyniosła 70,2 proc.
Na koniec rzut oka na sytuację u naszych południowych sąsiadów: w październiku 2017 roku wybory do czeskiej Izby Poselskiej wygrała partia ANO Andrieja Babisa, przy frekwencji wynoszącej 60,8 proc.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl