Badania uwzględniają dane z godz. 19 i nie obejmują diaspory. W pierwszej trójce dziwić może brak George'a Simiona, lidera radykalnie prawicowej partii AUR. Przedwyborcze sondaże dawały mu duże szanse na drugie miejsce.
O godz. 21. (20. czasu polskiego) w Rumunii zakończyło się głosowanie w pierwszej turze wyborów prezydenckich. W chwili zamknięcia lokali frekwencja, publikowana na stronie Stałego Urzędu Wyborczego (AEP) wynosiła 52,39 proc.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W kraju i za granicą uprawnionych do głosowania jest ok. 19 mln osób.
Komentatorzy zwracają uwagę na dużą aktywność diaspory. Do godz. 19 frekwencja w głosowaniu za granicą osiągnęła 49 proc. i była wyższa niż w pierwszej turze wyborów prezydenckich w 2019 r.
W wyborach prezydenckich brało udział 14 kandydatów, lecz główna rywalizacja toczyła się pomiędzy czwórką głównych pretendentów do urzędu prezydenckiego. Są to premier i lider socjaldemokratycznej partii PSD Marcel Ciolacu, szef radykalnie prawicowej partii AUR George Simion, kierująca partią USR (Związek Ocalenia Rumunii) Elena Lasconi oraz Nicolae Ciuca, były premier i obecny szef senatu, lider Partii Narodowo-Liberalnej PNL Nicolae Ciuca.
"Dół dołów"
- To najbardziej rozczarowujące wybory w historii demokratycznej Rumunii – oceniła w rozmowie z PAP dziennikarka Cristina Cileacu. - Nie wiem, na kogo mam zagłosować. Żaden z kandydatów nie jest moim wyborem i naprawdę chodzi mi już tylko o to, żeby do drugiej tury nie przeszedł Simion – dodała inna rozmówczyni agencji, Livia. - Te wybory to jest dół dołów, naprawdę. Po raz pierwszy czuję, że kandydat mnie nie reprezentuje, żaden nie nadaje się na prezydenta. To, co się dzieje, jest bardzo smutne – skonstatowała Roze, architektka wnętrz.
Druga tura wyborów odbędzie się 8 grudnia. W niedzielę za tydzień w Rumunii odbędą się natomiast wybory parlamentarne