Od 1 marca w PKP Intercity wracają ceny biletów sprzed ogłoszonej w styczniu podwyżki. Dla pasażerów to dobra wiadomość, bo podróż pociągiem będzie tańsza. Z drugiej strony to dowód na ręczne sterowanie częścią gospodarki, która mogłaby być konkurencyjna.
O komentarz poprosiliśmy Kristiana Schmidta, szefa dyrekcji generalnej ds. mobilności i transportu w Komisji Europejskiej. W kwestii wycofania się przez PKP Intercity z podwyżki za cenę zwiększenia subwencji z budżetu jego opinia jest jednoznaczna.
Publiczne pieniądze nie powinny być przeznaczane na obniżanie cen biletów, a te nie powinny być "odgórnie" ustalane przez rządy - stwierdził.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przypomnijmy, że od 11 stycznia PKP Intercity podniosły ceny biletów jednorazowych o 11,8-17,8 proc. Jak wówczas komentowano, była to najwyższa podwyżka cen biletów w ostatniej dekadzie. I wzbudziła sprzeciw pasażerów, jak i ekspertów. Wskazywano, że droższe bilety mogą zniechęcić do podróżowania transportem publicznym.
Niedługo potem zainterweniował rząd z premierem Mateuszem Morawieckim na czele. - Uważamy, że te podwyżki były za duże i pan premier zdecydowanie postawił tę sprawę jasno, że musi być o jakiś próg obniżona [podwyżka - przyp. red.] - mówił wówczas Piotr Müller, rzecznik rządu. O korekcie cen zadecydowano na przełomie stycznia i lutego. Jak poinformował ostatnio portal rynek-kolejowy.pl, będzie to kosztowało co najmniej 50 mln zł dodatkowej dotacji dla PKP Intercity.
Europejski rynek kolejowy potrzebuje konkurencji. Polska też
Kristian Schmidt w rozmowie z money.pl chwalił plany rządu dotyczące rozwoju sieci kolejowej towarzyszące budowie CPK. Mówił, że w perspektywie 10-20 lat Polska może mieć najnowocześniejszą sieć szybkiej kolei w Europie. Wskazywał też na znaczenie naszego kraju na nowym, powojennym szlaku łączącym Ukrainę z Zachodem.
- Ważne jest, by planując tak duże inwestycje infrastrukturalne, od początku myśleć o konkurencyjnych warunkach. Kosztem potężnych nakładów finansowych i przy wsparciu Unii Europejskiej możecie zbudować najnowocześniejszą sieć szybkiej kolei. I musicie mieć pewność, że będzie wykorzystywana przez tak wielu operatorów, jak to tylko możliwe. Dziś 91 proc. wszystkich usług kolejowych w Polsce dostarczane jest przez PKP - podkreślił Kristian Schmidt w rozmowie z money.pl.
Zaznaczył, że dotowanie przewoźników nie jest sprzeczne z przepisami obowiązującymi w Unii Europejskiej. Wręcz przeciwnie, Komisja Europejska pod wpływem kolejnych kryzysów - pandemii COVID-19, wojny w Ukrainie, kryzysu energetycznego - uelastyczniła zasady przyznawania pomocy publicznej. - Ale konieczne jest, aby dokonywało się to w niedyskryminujący sposób. Jeśli dotujesz przewoźników kolejowych z powodu wzrostu cen energii, to wszystkich. Inaczej konkurencyjność rynku jest zaburzona - podkreślił Schmidt.
Jego zdaniem pożądanym kierunkiem rozwoju transportu kolejowego w Unii Europejskiej jest "uwolnienie" torów dla różnych przewoźników - zarówno prywatnych, jak i zagranicznych. To otwiera drogę do naturalnej konkurencji i poprawy oferty dla pasażerów.
- Dla Komisji Europejskiej ważne jest promowanie konkurencji na torach. I dlatego nie wierzę w ustalanie cen biletów przez rządy. Jeśli konieczne są subsydia, to powinny być przeznaczane na rozwój i utrzymanie infrastruktury. To jest dziedzina, w której panuje naturalny monopol. Bo nie możesz być przewoźnikiem i równocześnie tworzyć rozbudowaną sieć nowych linii kolejowych. Na to powinny iść publiczne pieniądze i budować fundament dla zdrowej, rynkowej konkurencji - dodał szef dyrekcji generalnej ds. mobilności i transportu.
Schmidt podkreślił jednak, że jest obszar działalności kolejowej, w którym pieniądze publiczne powinny być zaangażowane. - Dla prywatnych przewoźników nie są atrakcyjne mniej zyskowne trasy na obszarach wiejskich. Dlatego nie ma niczego w przepisach UE, co zabraniałoby państwom członkowskim dofinansowywania takich przewozów. Ale pieniądze podatników nie powinny być angażowane tam, gdzie dobrą ofertę mogą zapewnić prywatne przedsiębiorstwa na zasadach rynkowych - wyjaśnił.
Rząd miał inne możliwości. Furgalski: proponowaliśmy kilka
Podobnego zdania jest Adrian Furgalski, ekspert ds. transportu i prezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. Zwraca uwagę, że w wielu państwach władze mogą ingerować w rynek przewozów kolejowych na różne sposoby.
- W każdym kraju rząd centralny bądź władze lokalne dofinansowują pewną cześć transportu kolejowego, a zatem mają wpływ na poziom cen biletów. Mogą też podejmować działania obniżające koszty transportu, a w konsekwencji znów ceny biletów. Z całej palety takich działań proponowaliśmy rządowi kilka do wyboru - mówi money.pl Furgalski.
Przykład? - Można obniżyć stawki za dostęp do infrastruktury kolejowej, jak stało się w Austrii czy Holandii. Można obniżyć VAT na bilety, jak zrobiono w Finlandii. Albo wprowadzać specjalne oferty jak bilet miesięczny na większość pociągów za 49 euro w Niemczech. Bądź też jak w Hiszpanii, gdzie wprowadzono bezpłatne przewozy aglomeracyjne i regionalne na dystansie do 300 km - wyliczał prezes ZDG TOR.
Również i on nie ma wątpliwości, co jest najskuteczniejszym działaniem, które przyczynia się do spadku cen biletów.
Można wreszcie być mocno otwartym na konkurencję na rynku. A to powoduje wzrost jakości usług, więcej połączeń, więcej pasażerów i spadek cen biletów, zazwyczaj o 25-40 proc. - podsumowuje.
Marcin Walków, dziennikarz i wydawca money.pl
Jeśli chcesz być na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami ekonomicznymi i biznesowymi, skorzystaj z naszego Chatbota, klikając tutaj.