Osiem lub dziesięć miesięcy czekania na auto zamówione w salonie, to standard. To i tak w niektórych przypadkach za mało, by pojazd zjechał z taśmy i dotarł do właściciela. Część modeli klienci otrzymują dopiero po półtora roku od wizyty u sprzedawcy - pisze "Rzeczpospolita".
Zasada jest prosta - im bogatsza wersja, tym czas oczekiwania dłuższy. Jeśli komuś zależy na czasie, powinien celować w "gołe" modele. Na pewno bez m.in. automatycznej skrzyni biegów, szyberdachu, wielostrefowej klimatyzacji, kamery cofania czy czujników parkowania.
Dziennik zwraca uwagę, że o wiele lepsza sytuacja jest w przypadku aut elektrycznych. Nie są co prawda dostępne od ręki, ale czas oczekiwania jest na ogół krótszy niż na samochody spalinowe. Jak twierdzą eksperci z internetowej platformy sprzedażowej Carsmile, producenci stawiają teraz na elektryki, bo to im się bardziej opłaca. Między innymi w wyniku polityki UE.
"Rz": UE za tydzień pogrzebie auta spalinowe
W przyszłym tygodniu Parlament Europejski ma przypieczętować los samochodów spalinowych. 7 lub 8 czerwca ma zdecydować o dopuszczeniu na rynek od 2035 roku tylko aut bezemisyjnych. W maju natomiast Komisja Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności (ENVI) zagłosowała za zobowiązaniem producentów do redukcji emisji. Dlatego e-auta coraz częściej zjeżdżają z taśm.
Jak czytamy w "Rz", postawienie na elektryki pozwala producentom ograniczyć średnią emisję na stworzone auto. Jeśli normę przekraczają - na firmę nakładane są kary. Poza tym europejskie rządy dopłacają do niskoemisyjnych pojazdów. Inflacja, którą napędza wojna w Ukrainie, dodatkowo sprawia, że konsumenci wolą elektryczne jednostki.
– W naszej ocenie dopłaty rządowe przyczyniły się do stymulacji rynku, szczególnie w segmencie samochodów cennikowo nieznacznie droższych od spalinowych odpowiedników. Widzimy też większe zainteresowanie samochodami elektrycznymi po ostatnich podwyżkach cen paliw – powiedział "Rz" Szymon Sołtysik, rzecznik Mazda Motor Poland.