Na wtorkowym posiedzeniu rząd zajmie się projektem nowelizacji tegorocznego budżetu (na konferencji prasowej po godzinie 15 premier Donald Tusk ogłosił, że nowelizacja została przyjęta). Są to zmiany, których minister finansów Andrzej Domański zapewne wolałby uniknąć. - W dochodach ubywa nam istotnie więcej niż 40 miliardów złotych - przyznaje rozmówca money.pl z rządu. Zapewnia jednak, że nowela ma charakter "punktowy". - Nie zakłada zmiany po stronie wydatkowej, ruszamy tylko stronę dochodową - zapewnia.
Efektem tych korekt będzie mocno "podpompowany" deficyt budżetowy. Zamiast wcześniej zakładanych 184 mld zł, będzie grubo ponad 200 mld zł. Wydatki mają pozostać na niezmienionym poziomie, tj. 866 mld zł.
Trzy obszary
Z czego wynikają te zmiany? Pierwszy obszar to kwestie makroekonomiczne. A tu główny powód korekt to niższa inflacja (zeszłoroczna estymacja mówiła o 6,6 proc. średniorocznie, podczas gdy dane NBP mówiły o 3,7 proc. w sierpniu) i wzrost gospodarczy niższy od zeszłorocznych oczekiwań. I choć niższa inflacja to dobra informacja dla konsumentów, to jednak z perspektywy budżetowej oznacza to niższe wpływy z VAT.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na to nakłada się jeszcze kwestia postaw konsumenckich - sprzedaż detaliczna w Polsce rośnie, ale nie aż tak dynamicznie, jak można było zakładać. Zdaniem rządowych rozmówców widać "wysoką skłonność gospodarstw domowych do oszczędzania", co ma m.in. związek z utrzymywaniem się wysokich stóp procentowych. Co więcej, we wrześniu mieliśmy zaskakujący spadek według sprzedaży detalicznej, która była niższa aż o 3 proc. w porównaniu z tym samym okresem roku poprzedniego.
Drugi obszar to realizacja pewnych pozycji budżetowych dużo poniżej oczekiwań. Im bliżej końcówki roku, tym wyraźniej widać pojawiające się ubytki po stronie dochodowej budżetu. Tu przede wszystkim wskazuje się na niższe ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla (unijny system ETS, z którego część zysków trafia do państw członkowskich). Samo to wygenerowało ubytek sięgający w tym roku niemal 9 mld zł w stosunku do planu. Rząd nie może też liczyć na zysk NBP, który miał wynieść 6 mld zł, a ostatecznie go nie będzie - o co pretensje rząd ma do szefa banku Adama Glapińskiego.
Kolejna pozycja, która budzi niepokój ministra finansów, to CIT, w którym wpływy są także niższe od oczekiwań, ale także od zeszłorocznych w porównywalnym okresie. Jak wyjaśniał niedawno minister, to po części efekt sytuacji w Orlenie. Wpływy ze spółki są bowiem niższe z powodu odpisów. - Jest to też efektem kondycji państw w strefie euro, gdzie wzrost jest słaby, gdy my mamy silną walutę, co przekłada się na sytuację eksporterów - podkreślał niedawno w Sopocie Andrzej Domański.
Są wreszcie pojawiające się w końcówce roku wydatki, które trudno było wcześniej przewidzieć - nawet nie tyle to, że się pojawią, ile ich skalę. Najlepszym przykładem jest kwota 10 mld zł, którą - po długich negocjacjach - resort finansów obiecał wypłacić samorządom, by spięły im się tegoroczne budżety.
Ta pozycja zostanie zapisana w nowelizacji jako ubytek po stronie dochodowej. Konkretnie ponad 8,2 mld zł będzie przekazane samorządom jako dodatkowe udziały w PIT (a to oznacza ubytek dla budżetu centralnego), a 1,8 mld zł trafi do nich jako uzupełnienie subwencji ogólnej. Do tego dochodzą rosnące potrzeby wydatkowe na zdrowie. Minister zdrowia Izabela Leszczyna chciała, by Andrzej Domański wyasygnował jej jeszcze 3 mld zł w tegorocznym budżecie. Ostatecznie stanęło na wariancie mieszanym - minister finansów dosypie jej około 1 mld zł, a resztę minister zdrowia uzbiera z oszczędności poczynionych we własnym resorcie.
Czynniki poza kontrolą rządu
W rozmowie z money.pl szef resortu finansów Andrzej Domański tłumaczy, że niższe od zakładanych wpływy budżetowe wynikają z czynników, na które rząd ma ograniczony wpływ.
Wyraźnie niższa od zakładanej inflacja to dobra wiadomość dla polskich gospodarstw domowych, ale oznacza również niższe wpływy z VAT. Podobnie z cenami uprawnień do emisji CO2, które kształtują się wyraźnie poniżej zakładanych jeszcze w sierpniu 2023 roku, co jest dobrą informacją dla polskich firm, ale oznacza ubytek w budżecie niemal 9 mld zł. Nie pomaga nam również bardzo słaba koniunktura w strefie euro, która uderza w rentowność naszych eksporterów. W mojej ocenie czynniki te mają charakter przejściowy - ocenia Andrzej Domański.
Pytanie, jak do obecnych działań rządu podejdzie Komisja Europejska, która w czerwcu objęła kilka krajów UE, w tym Polskę, procedurą nadmiernego deficytu. W październiku rząd przesłał do Brukseli średniookresowy plan budżetowo-strukturalny na lata 2025-2028, w którym zarysował plan schodzenia z nadmiernego deficytu budżetowego (według reguł unijnych musi być poniżej 3 proc. PKB) i ograniczania poziomu zadłużenia (dług całego sektora finansów publicznych nie może przekroczyć 60 proc. PKB). "Najważniejszy element Planu stanowi ścieżka wydatków sektora do 2028 r., która powinna zapewnić w średnim okresie zgodność deficytu i długu sektora z przepisami UE. Realizacja tego scenariusza wymaga podjęcia przez rząd odpowiednich działań" - podało MF w komunikacie.
Tymczasem na razie mamy sytuację, w której deficyt jest zwiększany, zamiast być trzymany w ryzach. Nasz rozmówca z rządu uspokaja, że nie powinno to wygenerować problemów w relacjach z KE. W połowie października Andrzej Domański przypominał, że wybraliśmy 4-letnia ścieżkę wychodzenia z procedur i że on sam ma "dobre odczucia, że nasz plan zostanie zaakceptowany" przez Komisję. - Nasza ścieżka redukcji deficytu zostanie uznana za wiarygodną. Chcę mieć dług powyżej 60 proc. PKB tak krótko, jak to możliwe - zapewniał na spotkaniu z dziennikarzami podczas Europejskiego Forum Nowych Idei.
Niepokojąca trajektoria
Zdaniem posła PiS Zbigniewa Kuźmiuka, niepokojący jest "głęboki spadek dochodów" przy wzroście gospodarczym. - Niepokój budzi też ostatnio odnotowany spadek sprzedaży detalicznej, ale i tak w całym roku wzrost powinien wynieść w okolicach 3 proc. PKB. Po szykowanej nowelizacji tegorocznego budżetu wygląda na to, że dochody, w tym te z VAT, wzrosną tylko symbolicznie - wskazuje poseł. Z drugiej strony nasz rozmówca przyznaje, że 10 mld zł, które za chwilę rząd wypłaci samorządom, nie musi negatywnie wpłynąć na ogląd sytuacji przez Komisję Europejską.
- Te pieniądze trafią na konta samorządów, dzięki czemu pojawi się tam nadwyżka, więc choć wygeneruje to większy deficyt w budżecie centralnym, to jednak w całym sektorze finansów publicznych, zasadniczo nic się nie zmienia, bo deficyt sektora ani drgnie, a przecież to bierze pod uwagę Bruksela - wskazuje Zbigniew Kuźmiuk. Jego zdaniem, jeśli chodzi o projekt przyszłorocznego budżetu, to mamy tu do czynienia z "budżetem wyborczym". - Jeśli wybory prezydenckie wygra kandydat obecnej koalicji rządzącej, to w lipcu zapewne będzie nowelizacja i wtedy dopiero poznamy prawdziwy budżet na drugą połowę 2025 roku - przewiduje poseł PiS.
Według Piotra Araka, głównego ekonomisty Velobanku, powinniśmy się martwić nie tyle obecną sytuacją budżetową, ile trajektorią, jaką ten budżet obrał.
Jeśli przez następnych kilka lat będziemy mieć bardziej optymistyczne założenia dotyczące wzrostu gospodarczego, inflacji lub przychodów podatkowych, to przy ograniczonej konsolidacji finansów publicznych powinniśmy wrócić na ścieżkę 3-proc. deficytu budżetowego. Problem w tym, że polska gospodarka, tak jak inne rozwinięte gospodarki, zależy od globalnej koniunktury, a ta jest dość ciężka dla naszych głównych partnerów handlowych. Stąd w kolejnych budżetach trzeba zakładać, że optymistyczne scenariusze wzrostu przychodów z VAT mogą się nie zmaterializować - przestrzega Piotr Arak.
Jego zdaniem to powinno też wpłynąć na politykę samego resortu finansów. - Rozumiem, że MF nie chce straszyć inwestorów, że przez kilka lat będziemy przekraczać 60 proc. PKB zadłużenia sektora finansów publicznych, ale wydaje się, że resort finansów powinien być ostrożniejszy w przygotowywaniu założeń budżetowych, by nie okazały się one nadmiernie optymistyczne - radzi Arak.
Z kolei zdaniem Sławomira Dudka z Instytutu Finansów Publicznych, aktualna nowelizacja zapowiada, że punkt startowy dla przyszłorocznego budżetu jest niższy, niż zakładał rząd, bo dochody będą niższe. Dziwi się, że nie jest zmieniana strona wydatkowa budżetu, skoro, jak podkreśla, niektóre wydatki będą niższe od planowanych i tam są potencjalne oszczędności.
- Gdyby główną zmianą faktycznie okazało się bardzo duże zwiększenie deficytu, to nie wróży to dobrze dla finansów publicznych. To może także oznaczać, że rząd wyrabia sobie pozycję startową, jeśli chodzi o sytuację w finansach w przyszłym roku i procedurę nadmiernego deficytu - ocenia ekonomista.
Tomasz Żółciak i Grzegorz Osiecki, dziennikarze money.pl