– Za rządów PO-PSL lody kręciły mafie VAT-owskie. Myśmy te 260 mld zł zdobyli i oddaliśmy polskim dzieciom – powiedział w trakcie poniedziałkowej debaty wyborczej w TVP premier Mateusz Morawiecki.
Szef rządu używa tego argumentu, jeżdżąc po kraju i rozdając m.in. czeki samorządowcom. Aby sprawdzić, ile rząd zyskał dzięki uszczelnieniu VAT-u, Komisja Europejska liczy co roku tzw. lukę VAT, czyli różnicę między tym, co wpływa realnie do kasy państwa, a tym co powinno wpływać. To ona mówi nam, ile rzeczywiście rząd zyskał dzięki ukróceniu np. nielegalnych działań firm, pustych faktur VAT itp. Okazuje się, że ostatnie dwa lata pod tym względem nie wypadają już tak dobrze.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dr Sławomir Dudek, wieloletni pracownik Ministerstwa Finansów, obecnie szef Instytutu Finansów Publicznych: Chce pan porozmawiać o finansach Polski przed wyborami?
Damian Szymański, wiceszef i dziennikarz money.pl: Tak. A coś się stało?
(Kręci głową) To zaczniemy od innej strony. Bo to, co słyszę ostatnio z ust rządu, jest zupełnym absurdem. To jedna wielka baśń premiera Morawieckiego, w którą chyba sam uwierzył.
Co ma pan na myśli?
Zacznijmy od początku. Podczas "debaty" wyborczej 9 października usłyszeliśmy od premiera Morawieckiego, że odebrał mafiom VAT-owskim 260 mld zł. Otóż nie. To kwota wyssana z palca. Komisja Europejska od lat wylicza luki VAT.
I to stąd wiemy, że uszczelnienie luki VAT dało w ostatnich latach od 20 do 30 mld zł dodatkowych dochodów rocznie. Czyli w najbardziej optymistycznym wariancie byłaby to zaledwie połowa programu 800 plus. A gdzie druga połowa 800 plus? Gdzie 13. i 14. emerytura? Gdzie 300 plus? Gdzie sołtysowe? Gdzie koszty wcześniejszych emerytur? Łącznie wszystkie te transfery socjalne trzeba finansować z długu i z nowych podatków. A tego już premier nie powiedział. Gdyby jednak podliczyć wszystkie wydatki, jakie miały być owocami uszczelnienia, to mamy do czynienia z cudem na miarę biblijnego rozmnożenia chleba i ryb nad Jeziorem Galilejskim.
Ale uszczelnienie podatków jest sukcesem PiS. Tego nikt nie podważy.
Tak, pierwszy rząd PiS wprowadził mechanizmy uszczelniające, bazując m.in. na planie ministra Szczurka (zawierającym 43 działania) z czasów PO-PSL. Fundamentem tej reformy był Jednolity Plik Kontrolny. Pytanie, ile w tym było dobrej koniunktury, a ile rzeczywistej walki z mafiami VAT-owskimi. Bo – idąc w narrację Mateusza Morawieckiego - mafie na nowo zalęgły się nad Wisłą i "hulają jak wiatr po dzikim polu".
Od samego początku było to jedno wielkie VAT-owskie kłamstwo. Po pierwsze, uszczelnianie jest efektem sumy, wielu drobnych transakcji, paragonów i faktur. Niekoniecznie są to jakieś rzekome mafie. Fakty są też takie, że luka VAT zwiększyła się po kryzysie finansowym 2008 r. w większości krajów naszego regionu i we wszystkich potem zaczęła spadać. Ani w tych krajach wtedy nie było Tuska, który gdzieś te pieniądze zakopał, ani teraz w tych krajach nie ma Morawieckiego, który rzekomo odkopał. Uszczelnienie postępowało, ale przy dobrej koniunkturze wpływy z podatków rosną i firmom nie opłaca się kombinować.
No tak, ale czy nie tego chcieliśmy? NBP podwyższał stopy procentowe, gasił gospodarkę, doprowadzając do recesji konsumenckiej. Mniej kupowaliśmy, mniej wpływało VAT-u do kasy państwa, ale za to tłamsiliśmy też dzięki temu inflację. Pytanie, co rząd wciąż ukrywa?
Ministerstwo Finansów nadal ukrywa dane o VAT za sierpień. Przed 2015 r. było tak, że rząd do 15. dnia każdego miesiąca publikował dane budżetowe. Za władzy Zjednoczonej Prawicy zaczęto od tego odchodzić. Teraz przed wyborami już miesiąc nie znamy wykonania budżetu za sierpień. A z moich odsłuchów wynika, że dochody z VAT-u nie wyglądają dobrze.
Jak bardzo?
Bieżące dane o VAT za ten rok są bardzo słabe, a są one niejako barometrem gospodarki. Po siedmiu miesiącach dochody budżetu z VAT zwiększyły się o 5,9 proc. Konsumpcja natomiast wzrosła o blisko 12 proc. – głównie za sprawą inflacji. A do tego w tym roku powrócono do wyższych stawek VAT za prąd, gaz i paliwo, co według wyliczeń resortu finansów, powinno w tym roku dać dodatkowe dochody na poziomie 26 miliardów zł. Tak się niestety nie dzieje.
Szefowa MF-u ma te dane już na biurku.
Oczywiście. Już od dawna, tylko z jakichś powodów się nimi nie chwalą. Także w resorcie wiedzą, że są to kiepskie dane, bo dwukrotnie w tym roku zmniejszono tegoroczną prognozę VAT – łącznie o 27 mld zł.
I tutaj mamy kolejną nieprawdę – w spocie o zakopanych pieniądzach rząd cały czas się chwali dochodami VAT w wysokości 286 mld zł, jakby wspomniane korekty prognoz w ogóle nie istniały. A już samo MF szacuje, że ma to być 259 mld zł. Ale nie będzie. Żeby osiągnąć tę i tak już obniżoną kwotę, VAT musiałby rosnąć w każdym kolejnym miesiącu tego roku o 22 proc. rok do roku. Czyli musiałby wydarzyć się podatkowy "cud nad Wisłą", skoro w pierwszych siedmiu miesiącach tego roku dynamika VAT wyniosła zaledwie kilka procent. I teraz najważniejsze.
Czyli?
Przyjmując prognozę Ministerstwa Finansów, że dochód z VAT wyniesie 259 mld zł, uwzględniając również obliczone przez ten resort dodatkowe dochody z przywrócenia VAT na prąd gaz i paliwa oraz uwzględniając nawet ostrożne recesyjne prognozy konsumpcji i inflacji, okazuje się, że luka VAT rośnie w tym roku do 32 mld zł. Czyli byłaby trzy razy większa niż rok temu. A jeśli urealnimy prognozę VAT, to luka rośnie do 38 miliardów. Czyli do ok. 11-15 proc. To "dziura Morawieckiego", o której rząd nie chce mówić. Cofamy się z luką o kilka lat.
Co więcej, od 2021 r. luka VAT wzrosła z 7 mld zł do ponad 32 mld zł. To z kolei 4,5-krotny wzrost luki VAT. W ujęciu procentowym wzrosła 3,5-krotnie z 3 proc. do 11 proc.
Chce pan powiedzieć, że mafie VAT-owskie wróciły nad Wisłę i nikt o tym nic nie mówi?
No właśnie, nie do końca. Chcę powiedzieć, że to bajdurzenie premiera o wielkim przegonieniu mafii, które uprawia od lat, jest wyssane z palca. Kto widział te wielkie zatrzymania mafijne? Wyliczenia luki kompletnie nie pasują do uprawnianej przez Morawieckiego propagandy sukcesu. Prawda jest zupełnie inna.
Według pana jaka jest w takim razie prawda?
Transfery socjalne nie zostały sfinansowane dzięki uszczelnieniu podatków VAT – zostały sfinansowane przez bilion złotych dodatkowego długu, który premier Morawiecki zaciągnął w ostatnich latach oraz nowe podatki dla zmyłki nazwane opłatami, daninami, odpisami, czy składkami.
Ale przecież dług publiczny do PKB wciąż trzyma się na dobrych poziomach. Dopiero rząd w najnowszej strategii zakłada wzrost o blisko 10 punktów procentowych z 49,3 proc. w 2023 r. do 58,7 proc. w 2027 r.
Stan finansów państwa jest obecnie trudny, ale nie dramatyczny. To prawda, choć margines błędu, jaki zakłada PiS w tak niestabilnych i nieprzewidywalnych czasach, jest moim zdaniem nieodpowiedzialny. Musimy mieć też na uwadze, że gdyby nie inflacja, to już teraz dług do PKB by wynosił 56-57 proc. W dużym stopniu podatek inflacyjny uchronił nas od gorszych parametrów budżetowych.
Nawet mimo wysokiej inflacji, według prognozy rządowej w najbliższych latach będziemy się zbliżać z długiem do progu 60 proc. PKB, deficyt finansów publicznych w tym i następnym roku wyniesie ponad 5 proc. PKB. Mamy drugie – po Węgrzech – najwyższe koszty obsługi długu w UE, w przyszłym roku będziemy mieli najwyższy lub jeden z najwyższych deficytów budżetowych w UE i najwyższą inflację w UE.
Analizy OECD pokazują, że bez reform, dług Polski, m.in. na skutek kryzysu demograficznego i starzenia się społeczeństwa może eksplodować do 140 proc. PKB w horyzoncie kilkudziesięciu lat. Jest niemal pewne, że w przyszłym roku zostaniemy objęci procedurą nadmiernego deficytu (EDP) przez Komisję Europejską. Jeżeli jest tak świetnie, to skąd ta procedura? Niemniej, mnie bardziej martwi system finansów państwa.
System?
Tak. Przez ostatnich osiem lat system finansów publicznych rozłożono na łopatki. Na masową skalę działają dziś w Polsce twory wydatkujące środki publiczne poza demokratyczną kontrolą – poza parlamentem, poza ustawą o finansach publicznych, poza formalnym budżetem państwa. Czyli poza Konstytucją. Przyniosło to bezprecedensową reakcję Najwyższej Izby Kontroli, której kolegium nie wyraziło pozytywnej oceny w przedmiocie absolutorium dla rządu za realizację ustawy budżetowej. Dotyczyło to roku 2022.
Pisaliśmy o tym w money.pl. Problem w tym, że rząd PO-PSL również stosował tego typu triki, choćby z Krajowym Funduszem Drogowym.
Można przekroczyć prędkość na autostradzie o 5 km na godzinę i zawsze takie zachowania będę potępiał. Ale można także pędzić na dwupasmówce 320 km na godzinę bez opamiętania z zasłoniętymi oczami. Tak robi rząd PiS. Niech pan spojrzy. Mamy Fundusz Pomocy, Fundusz Przeciwdziałania COVID-19, Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych, Rządowy Fundusz Rozwoju Dróg, Rządowy Fundusz Inwestycji Lokalnych, Rządowy Program Odbudowy Zabytków i Rządowy Fundusz Polski Ład: Program Inwestycji Strategicznych...
Mamy w istocie budżet równoległy. To taki raj wydatkowy premiera Morawieckiego, dzięki któremu może on – pomijając sztywne procedury ustawy o finansach publicznych – wydawać w niemal dowolny sposób setki miliardów złotych, choćby i na tekturowe czeki wykorzystywane w kampanii wyborczej.
Wzrost zadłużenia jest nieuchronny?
Proszę pana, czeka nas jazda bez trzymanki. Zadłużenie funduszy działających poza kontrolą parlamentu wyniesie na koniec 2023 roku ponad 390 mld zł. Ale to nie wszystko – według planów rządu ma ono wzrosnąć do ponad 650 mld zł w 2027 roku, z czego niemal połowa to zadłużenie Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych – ten fundusz w bardzo niejasny sposób zaciąga pożyczki na lewo i prawo, a dowiadujemy się o tym z… koreańskiej telewizji.
Albo z koreańskiego parlamentu dzięki interpelacji poselskiej.
Ano właśnie. A oprócz funduszu zbrojeniowego nadal ma istnieć Fundusz Przeciwdziałania COVID-19. Pandemia się skończyła, ale pandemiczny fundusz zdecydowanie nie. I nadal będzie emitował nowy dług, w kwocie "raptem" kilkudziesięciu miliardów złotych (jego przewidywane zadłużenie na koniec 2027 roku to ponad 135 mld zł). Z kolei zadłużenie Funduszu Drogowego ma ulec podwojeniu – do ponad 134 mld zł.
Co to wszystko oznacza?
Tyle że co czwarty złoty z polskiego długu będzie w podmiotach wydatkujących poza kontrolą parlamentu i poza ustawą budżetową. Gdyby więc przyrównać ustawę budżetową, która ma chronić państwo przed niekontrolowanym wyciekiem pieniędzy do kaptura, który ma chronić głowę przed deszczem, to śmiało można powiedzieć, że ostatnimi laty zamieniono nam kaptur na durszlak. Nie mam nic przeciwko durszlakom, ale kiedy zaczyna padać, zdecydowanie wybieram kaptur.
Mamy też fundamentalny problem. Jeśli ustawa budżetowa ma wrócić do konstytucyjnego porządku, musi nastąpić definitywny koniec tych quasi-funduszy. Jeśli praworządność ma nie być w ustach polityków frazesem, to ustawa budżetowa nie może nigdy więcej łamać Konstytucji. Bo tak jak nie da się trochę być w ciąży, tak nie da się trochę przywrócić praworządności w finansach publicznych.
Damian Szymański, wiceszef i dziennikarz money.pl