Money.pl: Tłumy w supermarketach i w centrach handlowych. Polacy nie chcą, czy nie muszą przejmować się złymi prognozami na przyszły rok?
Prof. Dariusz Filar, ekonomista, członek Rady Gospodarczej przy premierze, były członek Rady Polityki Pieniężnej: Na całe to przedświąteczne zamieszanie patrzę przez pryzmat wskaźników makroekonomicznych.
I co z nich wynika?
Niestety nie da się ukryć, że ten słaby wzrost w III kwartale spowodowany był w dużej części wyhamowaniem konsumpcji. Sam nie ukrywam, że w moich szacunkach spodziewałem się lepszych wyników. Konsumpcja ukształtowała się jednak na poziomie identycznym jak w II kwartale zeszłego roku, przy czym przyrostu prawie nie było.
Czyli gorzej nie jest.
Ale nie jest też lepiej. Mało tego, patrząc z tej perspektywy to jestem skłonny twierdzić, że Polacy, mimo tłumów w sklepach, po portfele będą sięgać ostrożniej.
Ostrożniej czyli rzadko?
Niestety tak. Mam wrażenie, że Polacy próbują tworzyć sobie jakieś finansowe poduszki bezpieczeństwa. W dynamice konsumpcji wyraźnie widać, że od III kwartału zaczęliśmy wydawać mniej.
Ale to nie jest błędne koło? Wydajemy mniej, więc mniej pieniędzy jest w przemyśle i tak wracamy do punktu wyjścia.
Oczywiście, że konsumpcja jest jednym z motorów, które ciągną wzrost gospodarczy, tylko to zawsze jest kwestia pewnego wyboru. Co ważniejsze? Czy podtrzymanie wzrostu gospodarczego, czy jednak zapewnienie równowagi. Wydaje mi się, że w tej chwili jest jednak tendencja na równowagę. Podejrzewam, że jak za trzy miesiące porównamy IV kwartał tego roku i IV kwartał zeszłego, to nie zobaczymy mocnej dynamiki.
Nie pomogą dane GUS-u, że rosną pensje?
Niestety nie, ponieważ to tylko wzrost nominalny. Trzeba pamiętać o inflacji, która skutecznie pożera wzrosty. Z danych GUS wynika, że w najlepszym razie przyrosty płac nominalnych kompensują inflację, czyli na poziomie realnym mamy stabilizację, a to sprawia, że Polacy nie mając więcej w portfelach, bo więcej też nie wydają na zakupach.
Jak bardzo powinniśmy się bać zwolnień w przyszłym roku?
Mój pogląd potwierdzają przedsiębiorcy, z którymi rozmawiam. Według mnie doświadczenia ubiegłych lat, zwłaszcza spowolnienia z 2001 roku, nauczyły firmy, że zwalnianie ludzi na dużą skalę po jakimś czasie się mści. Potem jak trzeba znaleźć dobrych pracowników, to zaczynają się problemy. Dlatego w 2009 roku firmy były już dużo ostrożniejsze, wolały jakoś tę prace rozłożyć, wprowadzić przejściowe urlopy, a nie zwalniać ludzi.
A teraz? Jak ma się ta teoria do zapowiedzi olbrzymich zwolnień w fabryce Fiata?
Ponieważ teraz mamy do czynienia z sytuacją pośrednią. Zwolnienia w Tychach wynikają z wyjątkowo drastycznego spadku popytu na samochody na rynku europejskim. Oni nie są w stanie ulokować tej produkcji na rynku. Podejrzewam więc, że w przyszłym roku będzie tak, że w tych firmach, które mają największy problem z barierą popytu, zwolnienia będą. W innych jednak podejrzewam, że będą podejmowane próby zatrzymania kadry.
Kosztem obniżenia pensji?
To jest niewykluczone. Skłonności do podnoszenia zarobków nie widać.
Prognozując konkretny poziom bezrobocia w przyszłym roku, to w którym miejscu zatrzyma się wskazówka?
Porównując różne wskaźniki dynamiki zatrudnienia, które w gruncie rzeczy wyhamowało, to uważam, że bezrobocie na pewno przekroczy 13 procent. Ostrożnie powiem, że będzie na poziomie między 13 a 14 procent. 2013 to na pewno będzie ciężki rok, nie będzie łatwo ani z punktu widzenia zarobków, ani zatrudnienia.
Czytaj więcej w Money.pl | |
---|---|
Hamowanie gospodarki i skok bezrobocia. Bruksela tnie prognozy dla Polski -_ Krótkoterminowe perspektywy dla gospodarki są kruche _ - oceniają eksperci Komisji Europejskiej. | |
Wiemy już, co powie Donald Tusk w swoim expose Rząd zapowiada nowe otwarcie. _ Niczego się nie spodziewamy, to gra medialna _ - komentuje opozycja. | |
Resort podał dane o PKB. To zaskoczenie? Zmiana ministra spowodowała też zmiany prognoz analityków? |