Money.pl: W strefie euro coraz częściej mówi się o stworzeniu euroobligacji. Czy one nie byłyby zagrożeniem dla naszych papierów dłużnych, bo przecież w konfrontacji z nimi nasze obligacje stałyby się mniej atrakcyjne dla inwestorów?
Danuta Huebner, europarlamentarzystka, były komisarz do spraw polityki regionalnej: To jest czarny scenariusz. Jak na razie apetyt na euroobligacje jest niewielki, choć to prawda, że pewnie w ciągu roku czy dwóch to się zmieni.
Rozmowa została przeprowadzona podczas Wrocław Global Forum 2012, któremu patronował Money.pl. Więcej o wydarzeniu Apetyt wzrośnie i będą dla nas kłopotem?
Owszem, wzrośnie, bo narodziła się koncepcja unii bankowej i gdzieś tam na końcu tej drogi jest koncepcja euroobligacji. Ale w zależności, jak byłyby one ukształtowane, mogą stać się naszą szansą, a nie zagrożeniem. Trzeba pamiętać, że prawo do korzystania z euroobligacji będzie przysługiwało tylko do poziomu 60 procent zadłużenia - powyżej tego pułapu państwa będą zadłużały się już na swój rachunek.
Dobrze jest myśleć, że Polska nigdy nie będzie potrzebowała unijnej pomocy, ale to, obawiam się, jest tylko pobożne życzenie. Niewykluczone, że w przyszłości i my będziemy potrzebować tego instrumentu.
My też moglibyśmy korzystać z euroobligacji, nie tylko strefa euro?
Te pomysły są jeszcze na stole, nie ma zamkniętej koncepcji, więc jest to jedna z otwartych możliwości. Poza tym zakładam, że Polska w końcu wejdzie do strefy. Gdy już opadnie kurz, to znów stanie się jasne, że euro to silnie stabilizująca gospodarkę waluta. Nie możemy zapominać, że jest ona drugim środkiem płatniczym na świecie. Więc ja takiego założenia, że jesteśmy bardziej bezpieczni ze złotym niż z euro bym nie czyniła.
Pani profesor uspokaja, ale, z całym szacunkiem, sytuacja jest niebezpieczna. Już nie tylko w Grecji ale i w Hiszpanii. Kraj wpadł w pętlę, ma ogromny dług i nie ma wzrostu, który pozwoliłby go ograniczyć oszczędnościami. Ze względu na ten dług nie ma też pieniędzy na pobudzenie gospodarki, by wymusić wzrost PKB. Przyzna Pani, że nie jest dobrze.
Mimo tego, że hiszpański rząd wprowadził wiele reform, nawet tych najtrudniejszych na rynku pracy, sytuacja rzeczywiście jest trudna. Komisja Europejska przedstawiła jednak wiele propozycji rozwiązań, jak na przykład wchodząca w życie od pierwszego lipca decyzja o zwiększeniu funduszu stabilizacyjnego. Ja mogę więc teraz trzymać tylko kciuki, bo to jest, rzeczywiście, bardzo trudna sytuacja.
Czy my w takim razie nie powinniśmy się zbliżać do Niemców. Przecież w polityce reżimu finansowego * *opuściła ich teraz * *Francja. Nowy prezydent chce pobudzać wzrost większymi wydatkami. To szansa dla nas, by razem z nimi stworzyć przymierze oszczędności.
Ale to nie jest tak proste przełożenie, że od wygranej Hollande'a Francja wejdzie na ścieżkę wydatków. Na pewno Europie potrzebny jest wzrost gospodarczy, ale nie można go wypracować poprzez proste zwiększenie inwestycji publicznych. W konsolidowanych budżetach krajów UE jest na nie mało miejsca, a zwiększanie zadłużenia to nie jest szczęśliwy pomysł.
Myślę, że jest jednak alternatywa dla tej drogi. To przede wszystkim wykorzystanie środków europejskich. Mądre zarządzanie budżetem Unii, wykorzystanie sił łączących Europę, sił konwergencji jak handel, inwestycje. Trzeba na nowo przemyśleć rynek europejski, bo działa zbyt sektorowo. Trzeba brać pod uwagę sytuację konkretnych przedsiębiorstw, krajów. Jest jak pobudzać wzrost nie odwołując się do zadłużania.
Czytaj więcej w Money.pl | |
---|---|
Pierwszy zgrzyt na linii Niemcy-Francja. Kto się odważy sprzeciwić Merkel? Temat sporny powróci już pojutrze, na najbliższym nieformalnym szczycie UE. | |
Zmiany w pakcie fiskalnym? Oni nie pozwolą Renegocjacji paktu domagał się podczas kampanii wyborczej Francois Hollande. |