Jak to się właściwie stało, że ceny prądu na giełdzie wzrosły o kilkadziesiąt procent? Ostre wzrosty odnotowały co prawda wszystkie europejskie giełdy energii, znacznie wzrósł popyt odbiorców, w górę poszły koszty zakupu węgla, gazu i praw do emisji CO2 z ich spalania, ale pytanie o to, czy to jedyne powody wciąż wisi w powietrzu. Ministerstwo Energii i Urząd Regulacji Energetyki podejrzewają, że za wzrostami stoi coś jeszcze.
Zobacz: Morawiecki: Nie będzie podwyżek cen prądu
Prezes Urzędu Regulacji Energetyki Maciej Bando uznał, że "obiektywne przyczyny" nie wyjaśniają wszystkiego. Pozostaje "subiektywny czynnik ludzki", który mógł dopuścić się manipulacji ceną. Prezes URE skierował już do prokuratury pierwsze zawiadomienie o podejrzeniu manipulacji cenami na TGE w połowie roku. Kolejne transakcje - na dostawy energii na 2019 rok - są w tej chwili przez URE badane.
Z krótkiej analizy, którą przedstawiło URE wynika, że wzrost cen był wyższy niż wynikałoby to tylko z "czynników obiektywnych". Ale czy doszło do przestępczej manipulacji transakcjami w celu podbicia ceny?
Rozmawialiśmy z kilkoma traderami ze spółek energetycznych spoza grona "podejrzanych", którzy z zastrzeżeniem anonimowości zgodzili się podzielić swoimi opiniami o sytuacji na rynku. Żaden z nich nie jest przekonany, że do jakichkolwiek manipulacji na rynku dochodziło. Mają też poważne wątpliwości czy – jeżeli nawet miały one miejsce – to da się je w ogóle udowodnić.
Zacznijmy jednak od podstawowego pytania każdego śledztwa – kto na tym skorzystał?
Na pierwszy rzut oka odpowiedź wydaje się oczywista. Największe zyski osiągnęły firmy, które mają dużo elektrowni i sprzedają na rynku hurtowym więcej prądu niż potrzebują dla swoich klientów. Innymi słowy mają tzw. długą pozycję. W polskich warunkach jest trzech takich dużych graczy – PGE, Enea oraz Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin. Dwie pierwsze są państwowe, ZE PAK jest kontrolowany przez Zygmunta Solorza.
Najbardziej poszkodowane powinny być, co do zasady, firmy, które kupują duże ilości prądu na rynku hurtowym, czyli mają tzw. pozycję krótką. To przede wszystkim Energa, Tauron, Innogy, ale także dziesiątki mniejszych sprzedawców oraz wielki przemysł, kupujący prąd po cenach giełdowych.
Ale dla indagowanych traderów sprawa nie jest wcale taka prosta.
– Nie widziałem na polskim rynku spekulacji. Wzrosty w Polsce były bardzo podobne jak na Zachodzie. Już kilka razy sytuacje, które mogły wzbudzić zainteresowanie, były badane przez KNF i nic nie wykazały. Moim zdaniem to, co mogło być brane za podbijanie cen, to był klasyczny short squeeze. Wiele firm było na krótkiej pozycji, bo przez ostatnie lata głównie na niej dało się zarobić. Natomiast rynek był na long. Wzrost cen sprawił, że wielu graczy miało problem z pokryciem gwarancji wymaganych przez TGE i zamykali swoje pozycje po każdej cenie. Gdy departament ryzyka mówi "zamykaj pozycję", to traderzy nie mają nic do powiedzenia – realizują transakcje nawet kosztem dużych strat – tłumaczy nam trader z wieloletnim doświadczeniem na polskim i zachodnioeuropejskich rynkach energii.
A jeżeli już dochodziło do prób manipulacji, to po co? Kto mógł na tym zarobić?O tym w dalszej części artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl
Autorzy: Rafał Zasuń i Bartłomiej Derski, wysokienapiecie.pl
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl