5802,42 zł brutto - tyle wyniosło w czerwcu przeciętne wynagrodzenie w firmach zatrudniających ponad 9 osób, podał w poniedziałek Główny Urząd Statystyczny. Oznacza to, że średnie płace brutto w sektorze przedsiębiorstw wzrosły w ciągu roku o 516 zł, czyli o 9,8 proc. To pozytywna niespodzianka. Najnowsze dane pokazują bowiem, że wzrost wynagrodzeń nie spowolnił.
Za wysoki wzrost płac w maju (o 10,1 proc. w skali roku) odpowiadał efekt niskiej bazy z ubiegłego roku, kiedy wzrost wynagrodzeń wyhamował z powodu lockdownu. Jednak w czerwcu efekt niskiej bazy zaczął już zanikać.
"Fakt, że wzrost wynagrodzeń praktycznie z tego powodu nie spowolnił, oznacza, że presja płacowa w polskiej gospodarce rośnie. Nie przeszkadza temu też to, że w czerwcu zaczęła wygasać ochrona miejsc pracy wprowadzona przez tarcze finansowe PFR" - oceniają ekonomiści ING Banku Śląskiego.
"Siła przetargowa pracowników pozostała mocna i zwiastuje wysoki wzrost wynagrodzeń co najmniej do końca roku" - dodają.
Wzrost wynagrodzeń to dobra wiadomość dla pracowników. Jednak jest też druga strona medalu. Wyższe zarobki mogą bowiem przełożyć się na szybszy wzrost cen.
Zdaniem ekonomistów ING, po dzisiejszych zaskakująco dobrych danych z rynku pracy maleją szanse na to, że inflacja w Polsce powróci w przyszłym roku trwale poniżej poziomu 3,5 proc. w skali roku. A jest to poziom, poniżej którego inflację chciałby widzieć Narodowy Bank Polski, który powinien dbać o to, by ceny nie rosły zbyt szybko.
Co prawda NBP może hamować wzrost cen, podwyższając stopy procentowe w Polsce. Jednak bank centralny nie ma zamiaru spieszyć się z taką decyzją. Choć być może po dzisiejszych danych jednak rozważy szybszą podwyżkę stóp.
Dla przeciętnego Kowalskiego ważniejsze niż to, ile zarabia, jest to, ile może za to kupić. Jak wspomniano, w czerwcu średnie wynagrodzenia wzrosły o nieco ponad 500 zł w porównaniu z czerwcem ubiegłego roku. Niestety, jeśli uwzględnimy inflację, która w czerwcu wyniosła 4,4 proc., to okazuje się, że realnie płace wzrosły zaledwie o ok. 270 zł. Nominalnie wynagrodzenia poszły więc w górę o 9,8 proc., a realnie o ok. 5,1 proc.
Jak szybko będą rosły płace?
Ekonomiści spodziewają się utrzymania szybkiego wzrostu wynagrodzeń. Co prawda, kolejne miesiące mogą przynieść nieznaczne wyhamowanie tempa wzrostu płac, ale utrzyma się ono i tak w okolicy 8-9 proc. Na przykład Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii prognozuje, że w lipcu wzrost wynagrodzeń wyniesie o co najmniej 8,4 proc. w skali roku.
"W kolejnych latach nie musi wcale spowalniać z uwagi na kombinację szybkiego wzrostu PKB (popyt na pracę) i nasilania się ograniczeń podażowych na rynku pracy" - oceniają ekonomiści PKO BP i dodają, że wzrost płac sprzyja konsumpcji.
Jednak wzrost płac zależy nie tylko od presji płacowej, ale też od możliwości firm. Trzeba pamiętać, że budżety kadrowe na ten rok były planowane pod koniec 2020 roku, a więc w warunkach dużej niepewności.
- W tym roku nie spodziewałbym się bardzo silnego wzrostu płac. Prawdopodobnie dynamika wzrostu płac trochę osłabnie w kolejnych miesiącach. Jeżeli miałoby dojść do gwałtownego wzrostu wynagrodzeń, to raczej w przyszłym roku - mówi money.pl Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora ds. badań i analiz Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE).
Najlepszy wynik od 2007 roku
Oprócz danych od zarobkach, GUS podał także najnowsze dane o zatrudnieniu. Pokazują one, że otwieranie gospodarki znajduje pozytywne odbicie również w danych z rynku pracy.
Po pierwsze, w czerwcu przybyło 20,8 tys. miejsc pracy, co jest najlepszym czerwcowym wynikiem od 2007 roku.
"Podobny przyrost miejsc pracy odnotowano przed miesiącem (21,6 tys.), ale wówczas do wzrostu przeciętnego zatrudnienia doliczano osoby wracające ze świadczeń opiekuńczych. W czerwcu ten czynnik był naszym zdaniem pomijalny - wzrost zatrudnienia przypisać należy w pierwszej kolejności otwieraniu i rozpędzaniu gospodarki" - oceniają ekonomiści mBanku.
Oczywiście nie cały przyrost zatrudnienia należy przypisywać tylko otwieraniu gospodarki - czerwiec sezonowo jest bowiem miesiącem z przyrostami zatrudnienia. Ten odnotowany w tym roku był jednak istotnie wyższy.
- Z naszych comiesięcznych badań koniunktury wynika, że około jedna piąta firm planuje rekrutacje i teraz widzimy, że to się materializuje. Plany zatrudnieniowe najbardziej "ciągną" dwa sektory: sektor budowlany, związany z sezonowością, ale też sektor usługowy. Wzrasta zatem nie tylko popyt na pracę, ale tez zatrudnienie - ocenia ekspert PIE.
Zdaniem ekonomistów mBanku wzrosty rozlały się po wielu kategoriach (więcej danych poznamy w piątek). Zatrudnianie nowych pracowników raportowały firmy z sektora przemysłowego. Naturalnym kandydatem są też usługi, w szczególności te, które otwierały się w maju i czerwcu po okresach restrykcji, czyli branża gastronomiczna i rozrywkowa. Można też przypuszczać, że wzrosty płac były najsilniejsze w kategoriach o wysokim przyroście zatrudnienia.
Jednak w porównaniu do stanu sprzed pandemii zatrudnienie jest wciąż niższe o 86,6 tys. etatów. - Jeżeli założymy scenariusz optymistyczny, w którym jesienią nie będzie restrykcji, wówczas zatrudnienie powinno powrócić do poziomów sprzed pandemii do pierwszego półrocza 2022 roku - prognozuje ekspert PIE.