Wzrasta liczba zakażonych koronawirusem w Polsce, dzieje się to na kilka dni po poluzowaniu obostrzeń. Rząd przygląda się tym danym i będzie podejmował kolejne kroki.
Od początku odmrażania gospodarki, a otwarte zostały m.in. hotele i stoki narciarskie, premier Mateusz Morawiecki i minister zdrowia Adam Niedzielski podkreślali, że otwarcie nie oznacza, że nie będzie ponownego lockdownu.
- Jeżeli decyzje państwa miałyby opierać się w głównej mierze na sprytnie skadrowanych obrazkach z nielegalnego, weekendowego zgromadzenia w jednym mieście czy z kilku stoków, to byłoby to głęboko niesprawiedliwe - mówi w rozmowie z money.pl Jan Wróblewski, współzałożyciel sieci Zdrojowa Hotels.
Jego zdaniem, zmiana tendencji i wzrost zachorowań na koronawirusa to efekt otwartych od ponad dwóch tygodni centrów handlowych, a - jak podkreśla - na pewno nie hoteli uruchomionych zaledwie kilka dni temu.
Wróblewski dodaje, że sanepid w pierwszych dniach odmrożenia hoteli przeprowadził ok. 3 tys. kontroli, a nieprawidłowości stwierdził zaledwie w pojedynczych przypadkach.
Podobnego zdania jest Grzegorz Schabiński z Chyrowa Ski, właściciel m.in. stoku narciarskiego. - Mamy już dość. Byliśmy zamknięci cały grudzień i styczeń, ciągle obrywamy po głowie, tylko za to, że chcemy pracować. W galeriach handlowych jest znacznie więcej zakażeń, tam szukajmy przyczyn. Zostawmy otwarte stoki – oburza się przedsiębiorca.
Jak dodaje, rząd powinien wynająć wszystkie zamykane obiekty, by przedsiębiorcy mieli za co żyć. Podkreśla też, że na stokach zachowany jest reżim sanitarny. Również powołuje się na sanepid, który kontrolował stoki i żadnych nieprawidłowości nie wykazał.
Schabiński za pośrednictwem money.pl zaapelował do rządu. – Apeluję, by wprowadzono ankiety przy testach na COVID-19. Każdy badany powinien odpowiedzieć, czy był ostatnio na stoku, w hotelu czy galerii handlowej. Wtedy okaże się, gdzie jest najwięcej zakażeń. Wydrukować ankietę to żaden problem - mówi.
Jak podkreśla, ponowne zamknięcie biznesu będzie oznaczało kilka lat odrabiania tej straty. Dodaje, że ich nie zamykanie być może pozwoli wyjść na zero, ale nie na koniec marca, a z uwzględnieniem przychodów z kolejnego sezonu, który rozpocznie się najszybciej w listopadzie.
O zdanie zapytaliśmy także Wiktora Wróbla, prezesa spółki Nosalowy Dwór. - Trzeciego zamknięcia branża po prostu nie przeżyje, obawiamy się, że bardzo wiele hoteli nie doczeka już sezonu letniego. Desperacja przedsiębiorców na Podhalu jest już tak wysoka, że część lokalnych biznesów, często małych rodzinnych, nie będzie stać na ponowne zamknięcie, bo oznaczałoby to ich trwałą likwidację - mówi nam Wróbel.
Czytaj także: Koronakryzys. KNF podała, ile banków jest na minusie
Jak dodaje, większość hoteli już "leci na oparach", brakuje im po prostu pieniędzy, a i tak nie mogą działać w pełni. Jego zdaniem, część właścicieli może wręcz podjąć decyzję o niezamykaniu hoteli, nawet w przypadku ponownego zakazu prowadzenia działalności.
- Obostrzenia i tak powodują, że obłożenie jest ograniczone do 50 proc., a restauracje z jedzeniem na miejscu są zamknięte. Dalsze utrzymanie otwartych hoteli pozwoli jeszcze bardziej rozładować ten ruch, bo rezerwacje na teraz motywowane są niepewnością czy hotele za chwilę nie zostaną znów zamknięte - mówi.
Zdaniem Wróbla, zwiększenie restrykcji nic nie zmieni, bo szara strefa będzie działała niezależnie od ograniczeń, które uderzają głównie w legalny biznes.
- Czujemy się, jako zakopiańscy hotelarze, ofiarami medialnej nagonki wywołanej przez jednostkowe incydenty. Mamy nadzieję, że rządzący też tak to ocenią i pokierują się zdrowym rozsądkiem - podsumowuje Wiktor Wróbel.