Artykuł powstał w ramach 2. edycji akcji #moneypomaga.
Sławomir Osiecki wraz z żoną mieszkają w Trójmieście. Ich pasją od lat jest zbieranie starych mebli i ich odnawianie. - Po pewnym czasie meble przestały mieścić się nam w mieszkaniu. Zaczęliśmy szukać starego domku, w którym można byłoby je umieścić. Ceny dworków były poza naszym zasięgiem, wtedy naszą uwagę skierowaliśmy na pałace - są większe, droższe w utrzymaniu, ale ich cena wyjściowa dużo niższa – opowiada.
Skarb Dolnego Śląska
W związku jednak z wyższymi kosztami utrzymania pałaców, po drodze zrodził się pomysł, by udostępnić wnętrza takiej nieruchomości turystom i podzielić się pasją z innymi. Małżeństwo rozpoczęło poszukiwania pałacu. Łatwo nie było. Trzeba było wyjść poza Trójmiasto i rozciągnąć poszukiwania na całą Polskę. Tak trafili na Dolny Śląsk.
– Podaż była tu bardzo duża, a obiekty urokliwie położone, ale większość pałaców była w fatalnym stanie. Po 1,5 roku poszukiwań, trafiliśmy na pałac we Wleniu: piękna lokalizacja, środek parku krajobrazowego, otoczenie niezdewastowane, założenie zabytkowe zachowane w swoim pierwotnym układzie. Był w kiepskim stanie technicznym, ale nie był ruiną. Były nawet takie pomieszczenia, w których można byłoby przenocować. Zdecydowaliśmy się na zakup – opowiada Sławomir Osiecki. Był 2004 rok.
Krwawa historia w tle
Dach przeciekał, instalacje nie działały, ale to nie przeraziło małżeństwa. Na tyle, na ile pozwalały finanse, krok po kroku remontowali kolejne pokoje, umieszczając w ich wnętrzach swoje zbiory i zapraszając do odrestaurowanych pokojów pierwszych turystów.
W ten sposób mogli inwestować w kolejne działania zmierzające do odrestaurowania Pałacu. Główny remont trwał 10 lat. Dzisiaj Pałac Książęcy we Wleniu pozwala odbyć prawdziwą podróż w czasie. Wnętrza zachwycają antykami, a charakteru całości dodaje niezwykła historia tego miejsca, którą Sławomir Osiecki z żoną na nowo odkryli.
- Większość pałaców ma znaną i wypromowaną historię. Pałac Książęcy we Wleniu takiej nie ma. Dawni, feudalni właściciele byli bogaci, nie musieli posiłkować się turystami. Dlatego pałac nigdy nie znajdował się w żadnych przewodnikach. Po wojnie mieścił się tutaj PGR i tak pałac został zapamiętany przez tutejszych mieszkańców. Odtworzyliśmy więc historię tego miejsca - opowiada Sławomir Osiecki.
Jak dodaje, okazało się, że jest wspaniała, sięgająca średniowiecza. - Był kolebką dolnośląskiego rodu Zedlitzów. Natrafiliśmy też na głośną historię morderstwa - opowiada właściciel.
We Wleniu doszło do zamachu na Jenny Agnes Hedwig Dorotheę Rohrbeck, dziedziczkę wielomilionowej fortuny. Sprawa tragicznego zdarzenia, dochodzenia oraz późniejszego procesu głośna była w całych Niemczech i na świecie. Tę historię opisała Magdalena Knedler w niedawno wydanej książce „Nikt ci nie uwierzy”.
Pandemiczna strata
Pałac w ostatnich latach cieszył się popularnością wśród turystów. Niestety, ucierpiał przez pandemię. Lockdowny spowodowały olbrzymią stratę finansową w ubiegłym roku i wszystko wskazuje na to, że sytuacja powtórzy się i w tym sezonie. Właściciele liczą, że przynajmniej w wakacje będą mogli zaprosić turystów. Jest tu co robić. W okolicy płynie rzeka Bóbr, są urokliwie poprowadzone trasy rowerowe dla osób o różnym stopniu trudności.
- Każdy znajdzie coś dla siebie. Pogórze Kaczawskie to góry spacerowe, można wędrować z małymi dziećmi, ale są też miejsca, które pozwolą się zmęczyć. Zimą jest gdzie pojeździć na nartach, niedaleko stąd też do Karpacza. W okolicy jest mnóstwo zabytków. Pałac we Wleniu i jego okolice, to świetne miejsce, by złapać oddech od codzienności, wyciszyć się, pobyć na łonie natury. Wleń był kiedyś mekką turystów, przyjeżdżał tu cały Berlin. Dzisiaj jest nieco zapomniany, ale to też jego zaleta – bo można tu prawdziwie wypocząć - twierdzi Sławomir Osiecki.
Do Wlenia można przyjechać też po zdrowie. Działa tu sanatorium, leczące narządy ruchu. Mieszkając w Pałacu można więc przy okazji podreperować zdrowie. Przede wszystkim jednak pobyć wśród stylowych wnętrz i odpocząć od codzienności.