Przez ostatnie lata, pomimo wielu niesprzyjających wiatrów, polska gospodarka pod względem makroekonomicznym była bardzo dobrze zbalansowana. – Wszystkie najważniejsze wskaźniki opisujące procesy ekonomiczne zachodzące w naszym kraju wyglądały naprawdę zadowalająco – mówił tydzień temu w rozmowie z money.pl Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. To już jednak przeszłość. Przed nami rysuje się coraz trudniejszy obraz, który premier kilka tygodni temu nazwał "zawieruchą gospodarczą".
W ostatni piątek (8 kwietnia) ekonomiści Santander Bank Polska w swoim "Tygodniku ekonomicznym" napisali, że "Nierównowagi rosną". Tłumaczyli, że w środę poznamy wyniki polskiego bilansu płatniczego za luty, który pokaże "zapewne kolejne mocne pogorszenie salda obrotów bieżących". O czym mowa?
Saldo obrotów bieżących. Nierównowagi rosną
Rachunek obrotów bieżących mierzy wszystkie wpływy i wydatki związane z transakcjami rezydentów polskich z zagranicą. Są to dochody i wydatki związane na przykład z handlem zagranicznym, wypłatami dywidend i odsetek z inwestycji oraz różnymi transferami, takimi jak np. pieniądze z Brukseli. Jeżeli na rachunku obrotów bieżących jest nadwyżka, to oznacza, że dany kraj więcej zarabia, niż wydaje w relacji z zagranicą, a jeżeli deficyt – na odwrót – więcej pieniędzy wypływa, niż wpływa na polskie rachunki. Najczęściej deficyt powiększa się poprzez rosnący import (produktów oraz usług). I tutaj zaczyna się problem.
"Rosnąca inflacja, rosnący deficyt obrotów bieżących i spodziewany wzrost deficytu fiskalnego to, wbrew zapewnieniom prezesa NBP, emanacja rosnących nierównowag makroekonomicznych w polskiej gospodarce" – przestrzegali przed tygodniem ekonomiści Santandera, nawiązując do słów prof. Glapińskiego, który podczas konferencji prasowej po posiedzeniu RPP mówił:
Polska gospodarka jest zrównoważona, w bardzo dobrym stanie, dynamicznie rosnąca, z niesamowitym rynkiem pracy, który jest w stanie wchłonąć jeszcze 1-2 mln pracowników.
Okazuje się, że słowa prezesa nie do końca oddają stan faktyczny. W środę bowiem dowiedzieliśmy się, że deficyt rachunku obrotów bieżących wyniósł w lutym 2,871 mld euro, czyli deficyt stanowi 1,8 proc. PKB wobec 1,2 proc. PKB w styczniu. Jest on oczywiście związany z sytuacją międzynarodową oraz wojną.
Saldo coraz gorsze
"Sporym rozczarowaniem są wyniki eksportu – wzrósł o 10,4 proc. rok do roku vs 20 proc. rok do roku w styczniu. Dynamika była podbijana przez eksport energii, a w dół ciągnęła ją branża motoryzacyjna oraz niedawna gwiazda eksportu – akumulatory elektryczne. Po stronie importu najsilniejsze wzrosty odnotowały drożejące gaz ziemny i ropa naftowa" – wyjaśniają ekonomiści PKO BP.
Jak wskazują, od 2021 r. obserwujemy pogorszenie bilansu przepływów pomiędzy Polską i zagranicą. Ich zdaniem częściowo wynika ono z popandemicznej odbudowy popytu, w dużej części z bardzo wysokich cen importowanych surowców, a także z utrzymujących się ograniczeń podażowych w globalnym handlu.
"Po wybuchu wojny w Ukrainie negatywny wpływ kosztów surowców oraz ograniczeń podażowych w naszym regionie jeszcze się pogłębił, co ogranicza wymianę towarową. Wysokie ceny paliw oraz odpływ kierowców z Ukrainy będą z kolei utrudniały dalszą ekspansję polskich firm transportowych i ograniczały eksport usług. Zakładamy, że deficyt bieżący utrzyma się do końca roku w okolicy 1,5-2 proc. PKB" – szacują eksperci największego polskiego banku.
Znacznie bardziej pesymistyczni w tej kwestii są specjaliści Santandera. – Saldo może obniżyć się do nawet 3 proc. PKB. Co więcej, wraz z rosnącymi wydatkami rządu – co pchnie deficyt finansów publicznych do nawet 5 proc. PKB – oraz wciąż wysoką inflacją, będzie wpływać na sytuację makroekonomiczną – przekonuje w rozmowie z money.pl Marcin Luziński, ekonomista Santandera.
Czym to może skutkować? Według niego nierównowagi przede wszystkim oddziałują na złotego. – Polska waluta przez najbliższy czas może być osłabiona, co oznacza trudniejszą walkę z inflacją – wyjaśnia.
Dodaje jednak, że sytuacja nie jest "dramatyczna", ale wymaga dalszej obserwacji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Współdziałanie z rządem idzie świetnie?
Prof. Glapiński przed tygodniem mówił także, że współdziałanie rządu i NBP przebiega bardzo dobrze. Wyjaśniał, że jeśli rząd dosypuje pieniędzy do gospodarki, bank centralny musi działać w drugą stronę, czyli podnosić stopy. To, co dla prezesa Glapińskiego było czymś normalnym, nie jest takie dla ekonomistów.
– To tak, jakby rząd wciskał gaz, a NBP hamulec ręczny. Działania, które wspólnie się wykluczają, działają przeciwskutecznie. To z kolejny czynnik, który przeszkadza w osiągnięciu stabilności gospodarczej – mówi nam specjalista Santandera.
Tego dodawania gazu jest w ostatnim czasie sporo. Mamy dwie tarcze antyinflacyjne, których roczny koszt może wynieść nawet powyżej 60 mld zł. Nie planowano także 14. emerytury, ale pod naciskiem politycznym wprowadzono ją po raz kolejny – to dodatkowy koszt ok. 11 mld zł. Mamy też zmiany podatkowe. Polski Ład łatano już tyle razy, że trudno zliczyć, ile co dokładnie będzie kosztowało. Ostatnie szacunki ministra Sobonia mówią o dodatkowych 15 mld zł.
Co to wszystko oznacza? Swojego krytycznego spojrzenia na politykę rządu nie krył Mikołaj Raczyński, członek zarządu Noble Funds TFI. Propozycje zmian w Polskim Ładzie nazwał on pod koniec marca "fiskalizacją inflacji", czyli pompowaniem popytu, podczas gdy nie to jest problemem w obecnej sytuacji, a podaż produktów i koszty wytworzone przez wysokie ceny surowców. W jego opinii doprowadzi to do wyższych stóp procentowych lub słabszego złotego.
Gospodarka musi znaleźć swój punkt równowagi. Fiskalizowanie inflacji prowadzi do jej utrwalenia oraz zmiany równowagi w bilansie płatniczym. Gospodarka musi więc zostać zrównoważona albo poprzez wyższe stopy procentowe albo deprecjację waluty. Stopy doszły już do 6 proc. przy EUR/PLN 4,75. Dalsza fiskalizacja to albo jeszcze wyższe stopy (i dłużej wysokie) albo dryf waluty na północ. Obydwa scenariusze w obecnej sytuacji są bardzo niepożądane – wskazywał na Twitterze analityk.
Według Raczyńskiego "inflacjonowanie gospodarki" (poprzez fiskalizację) będzie miało z czasem negatywne, długotrwałe konsekwencje. Chodzi o gospodarki dwóch prędkości.
"Branże eksportowe trzymają się, branże z wolniejszymi możliwościami wzrostu (co wcale nie znaczy, że gorsze), importowe oraz sektor publiczny zostają z tyłu. Następuje wzrost nierówności, wzrost M&A (fuzje i przejęcia – przyp. red.), bowiem firmy w mniejszej skali nie są w stanie funkcjonować oraz zapaść jakości usług publicznych. Zmniejsza się konkurencyjność wewnątrz gospodarki oraz siła przetargowa pracownika. Dla osób pracujących w sektorach, które zostają z tyłu, oznacza to znaczące pogorszenie warunków bytowych w żaden sposób nieporównywalne z jakąś obniżką PIT" – tłumaczył ekspert Noble Funds TFI.