Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Damian Szymański
Damian Szymański
|
aktualizacja

Zachód ma trzy lata, żeby dać się we znaki Putinowi. "Oto co musimy zrobić punkt po punkcie"

Podziel się:

Za trzy lata ma powstać nowy gazociąg, który połączy rosyjską wyspę Sachalin z Chinami. Wszystko w ramach podpisanej na początku lutego tego roku 30-letniej umowy na przesył gazu między Kremlem a Pekinem. Putin chce w ten sposób zbudować pewnego rodzaju alternatywę dla dostaw tego surowca do Europy. Szymon Kardaś z Ośrodka Studiów Wschodnich mówi, co powinniśmy w tej sytuacji zrobić.

Zachód ma trzy lata, żeby dać się we znaki Putinowi. "Oto co musimy zrobić punkt po punkcie"
Rosja podpisała 30-letnią umowę z Chinami na dostawy gazu, ale to nie będzie nic znaczącego z perspektywy gospodarczej (Getty Images, 2020 Anadolu Agency)

Z najnowszych dostępnych danych wynika, że aż 83 proc. gazu eksportowanego przez Gazprom trafia do Europy. Atak Moskwy na Ukrainę jednak całkowicie zmienił myślenie o biznesach robionych z Kremlem. Kraje UE podjęły polityczną decyzję, by jak najszybciej uniezależnić się od rosyjskiej energii.

Rosja i Chiny podpisały umowę na dostawy gazu

Władimir Putin, być może przeczuwając, że wojna w Ukrainie może zmienić nastroje na Starym Kontynencie, na początku lutego podpisał 30-letnią umowę gazową z Chinami. Nie znamy szczegółów nowego kontraktu. Media informują, że gazociąg zostanie ukończony za co najmniej trzy lata.

Gazprom, który ma monopol na eksport rosyjskiego gazu, uzgodnił, że będzie dostarczał największemu chińskiemu koncernowi energetycznemu CNPC (China National Petroleum Corporation) ok. 10 mld metrów sześciennych gazu rocznie. Rurociąg ma zaczynać się na rosyjskiej wyspie Sachalin, a kończyć w północnej prowincji Heilongjiang.

Część komentatorów wskazuje, że Rosja musi więc jeszcze przez jakiś czas polegać na Europie w oczekiwaniu na moment, gdy Chiny staną się zastępczym klientem. Pytanie tylko, czy rzeczywiście tak się stanie.

Wielkie słowa, małe gesty. Rosja stawia na Siłę Syberii

Reuters podaje, że umowa między Rosją a Chinami jest wynikiem m.in. zapowiedzi neutralności klimatycznej Pekinu, którą Chiny chcą osiągnąć w 2060 r. Warunki kontraktu miały "zadowolić obie strony". Na czułe słówka nie nabiera się jednak Szymon Kardaś, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.

W rozmowie z money.pl przekonuje on, że jeśli chodzi o wysyłanie gazu przez Rosjan systemem rurociągowym do Chin, wciąż jest to projekt bardziej polityczny niż czysto gospodarczy. Na poparcie tej tezy przytacza przebieg dwóch inwestycji gazowych obu krajów, o których wiadomo już od dłuższego czasu. Jak przystało na imperialną nomenklaturę Kremla, nazywają się dumnie Siła Syberii 1 i Siła Syberii 2.

– Po pierwsze, gazociąg, który obecnie wykorzystuje już Kreml – Siła Syberii 1, może zwiększyć swoją przepustowość do maksymalnie 38-40 mld metrów sześciennych gazu rocznie i to dopiero w połowie obecnej dekady. Nie jest to więc jakaś relatywnie wielka liczba, która mogłaby w jakikolwiek sposób zastąpić dostawy do Europy – wyjaśnia.

Po drugie, jak zaznacza ekspert, Rosjanie duże nadzieje pokładają w kolejnej nitce gazociągu, czyli tzw. Siły Syberii 2, która miałaby zaczynać się w zachodniosyberyjskich złożach, by później być przeciągnięta przez Mongolię do Chin. Ale i z tą inwestycją jest problem. Przede wszystkim na razie jest to projekt jedynie na papierze.

– Podpisano dopiero memorandum w tej sprawie. Dlatego trzeba by postawić przy tym projekcie duży znak zapytania. Oczywiście Kreml stara się nieco naginać fakty, wysyłając komunikaty, że np. negocjuje już pewne ustalenia z Mongolią. Nie ma jednak żadnych wiążących umów podpisanych z Chińczykami. Jest to więc na razie inwestycja jedynie na papierze – podkreśla Kardaś.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Będą kolejne sankcje na Rosję? Propozycje z Polski

Chiny nie będą alternatywą dla Europy

Po trzecie, analityk wskazuje, że nawet jeżeli założymy, że Rosjanie wybudują Siłę Syberii 2, to przepustowość tego gazociągu ma nie być większa niż ok. 50 mld metrów sześciennych gazu. Tymczasem w rekordowych przedpandemicznych czasach, Gazprom wysłał do Europy ponad 200 mld m sześc. tego surowca.

– Jeśli więc rosyjski operator mówi, że w razie odcięcia dostaw na Stary Kontynent łatwo przekieruje ten strumień na Wschód, nie należy w to wierzyć. Zakładając nawet potencjalne ziszczenie się zapowiedzi Moskwy w tym zakresie, bezstratne zastąpienie importu unijnego chińskim będzie fizycznie nierealne w racjonalnym horyzoncie czasowym – tłumaczy specjalista OSW.

Wracając do 30-letniej umowy podpisanej w lutym tego roku – tu Kardaś również jest pełen wątpliwości. Jego zdaniem Pekin pewnie będzie chciał kolejny raz uzależnić od siebie Rosję, tak by gaz był transportowany tylko do Państwa Środka.

– Gdy analizuje się ostatnie dwie dekady współpracy obu państw na polu energetycznym, widać wyraźnie, że polityczne klepanie po plecach kończy się wraz z gaśnięciem kamer. Późniejsze twarde negocjacje wskazują, że Chinom zależy, aby gaz był przesyłany do nich w sposób bezalternatywny. Tak, by mogli wynegocjować jak najlepsze ceny. Za uśmiechami stoi więc twardy biznes. I tak też jest w tym przypadku. Horyzont czasowy, jaki wyznaczyli Rosjanie – trzy lata – jest na razie jedynie w warstwie słownej. Co więcej, przepustowość tego gazociągu również nie ma być znacząca. Gazprom jest więc w najbliższej dekadzie niejako skazany na europejskie firmy – twierdzi ekspert.

 Europa może mieć plan na wyrugowanie Putina. Cła na gaz zadziałają?

Bruksela ma plan, jak odciąć Putina od euro płaconych za energię. Chce maksymalnie ograniczyć import tego surowca, choć o zerwaniu kontraktów z dnia na dzień nie ma mowy. Szczególnie ze strony Berlina płynie sygnał, że takie działanie nie będzie akceptowalne. Niemcy są silnie powiązane biznesowo z Moskwą, a niemieckie firmy mają za sobą 50-lecie współpracy energetycznej ze swoimi odpowiednikami spod Uralu. Opór wobec szybkich i radykalnych decyzji jest więc za Odrą potężny.

Dość powiedzieć, że w 2021 r. unijne państwa sprowadziły z Rosji 155 mld metrów sześciennych gazu. To 45 proc. europejskiego importu tego surowca i ok. 40 proc. jego zużycia. Odcięcie się od tego źródła może więc spowodować poważne problemy dla europejskiej gospodarki.

Jak pisaliśmy już w money.pl, pewnym pośrednim rozwiązaniem w tym zakresie może być nałożenie dodatkowych ceł na importowany gaz z Rosji, co zaproponował Daniel Gros, członek Centre for European Policy Studies na portalu "Project Syndicate".

W normalnych czasach taka taryfa naruszałaby zasady Światowej Organizacji Handlu (WTO). Jednak biorąc pod uwagę agresję Rosji, UE może powołać się na wyjątek dotyczący bezpieczeństwa narodowego, zawarty w artykule 21. Układu Ogólnego w sprawie Taryf Celnych i Handlu. Co więcej, Rosja od dawna nakłada 30-proc. podatek eksportowy na gaz. UE może więc stwierdzić, że jej taryfa importowa po prostu to rekompensuje – stwierdza Daniel Gros.

Cło na importowany gaz z Rosji dość ryzykowne?

Gros zwraca uwagę, że nowa taryfa mogłaby zostać wprowadzona niemal z dnia na dzień i opcja ta ma istotne zalety. "Zapewniłaby ona równowagę między koniecznością nałożenia kosztów na Rosję a potrzebą zagwarantowania, że Europejczycy nie będą zmuszeni do poszukiwania paliwa. Ułatwiłoby to zmniejszenie – a i w końcu wyeliminowanie – zależności energetycznej Europy od Rosji" – czytamy.

Czy taki pomysł miałby głębszy sens? – Każdy instrument, który będzie komplikował sytuację rosyjskiego gazu na europejskim rynku, jest godny rozważenia – mówi nam Szymon Kardaś.

Nie brakuje jednak wątpliwości. Podstawowe pytanie brzmi, czy firmy nie dostosowałyby cenników do wyższych cen, a Gazprom, wychodząc im naprzeciwko, nie przemodelowałby swojej polityki cenowej. Miałby ku temu możliwość.

– Ostatni czas pokazuje, że wyższe ceny surowca przekładają się na wyższe marże rosyjskiego koncernu. Miałby więc z czego schodzić. Pamiętajmy również, że koszty wydobycia gazu w Rosji są stosunkowo niskie. Gazprom miałby więc przestrzeń, aby częściowo zrekompensować upustami wyższe cła na gaz – wyjaśnia analityk OSW.

 Co zrobić, by uderzyć w Putina?

Znając już kulisy poczynań gospodarczych Moskwy i Pekinu, obserwując nowe pomysły dotyczące odcięcia się od dostaw gazu z Rosji, które pojawiają się w Europie, powinniśmy zastanowić się, co realnie mogą uczynić Europejczycy, by przestać finansować wojenną machinę Kremla. Szymon Kardaś wymienia cztery takie punkty.

  • Po pierwsze, rezygnujemy z przedłużania długoterminowych kontraktów z Gazpromem.
  • Po drugie, państwowe firmy nie powinny odbierać gazu powyżej minimalnych wolumenów zapisanych w kontraktach. Chodzi o to, żeby europejskie firmy niejako nie dosypywały pieniędzy Kremlowi powyżej absolutnego minimum.
  • Po trzecie, europejscy odbiorcy powinni zrezygnować z tzw. krótkich kontraktów, czyli szybkiego kupowania po cenach spotowych potrzebnych ilości gazu. Na taki krok zdecydował się np. niemiecki koncern E.ON, który poinformował, że przestaje kupować nowe ilości gazu od spółek związanych z Gazpromem.
  • Po czwarte, musimy pamiętać, że np. Hiszpanie czy Francuzi także mają podpisane długoterminowe umowy na dostawy LNG od Rosjan. I w tych kontraktach powinna nastąpić znacząca rewizja biznesowego podejścia części UE.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl