Ponad połowa Polaków zamierzała ograniczyć wydatki na bieżące zakupy w I kwartale 2022 r. - wynika z sondażu UCE Research i Grupy Blix. Skromniejsza ma być też tegoroczna Wielkanoc. Priorytetem staje się niska cena produktów, jakość schodzi na drugi plan.
Z kolei badania GUS pokazują, że konsumenci powoli zaczynają powstrzymywać się przed dokonywaniem poważniejszych zakupów. Przykładowo sprzedaż samochodów w lutym spadła realnie rok do roku o 20 proc., a mebli, elektroniki i sprzętu AGD – o 4,4 proc. - czytamy w "Rz".
Dalsza część artykułu znajduje się pod materiałem wideo
Cięcie wydatków nie wystarczy
Dziennik dodaje, że mniejszy popyt konsumpcyjny to mniejsza pożywka do wzrostu cen. "Ale obecna sytuacja jest szczególna" - czytamy.
Ekonomiści zaznaczają, że składa się na to wiele elementów. Po pierwsze, nie wszyscy konsumenci przyjmą strategię cięcia wydatków bieżących. Powód? Dobra sytuacja na rynku pracy i podwyżki wynagrodzeń.
Po drugie, Polacy sięgają do oszczędności, a inni kupują "na zapas" lub z wyprzedzeniem, by zdążyć przed kolejną podwyżką cen.
Mamy też do czynienia z luźną polityką fiskalną. Takie programy jak 13. i 14. emerytura, tarcze antyinflacyjne, obniżki podatków w efekcie Polskiego Ładu i jego korekty owszem, wspierają dochody gospodarstw domowych. Ale są kontrporduktywne z punktu widzenia walki z inflacją - komentuje Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium, cytowany przez "Rz'.
Popytowi sprzyja też napływ uchodźców z Ukrainy, co stanowi dodatkowe zapotrzebowanie na towary pierwszej potrzeby.
Stopy procentowe znów w górę
Ekonomiści wskazują też na główne ryzyka znaczącego wzrostu cen, pochodzące z trzech głównych rynków: energii, metali i żywności.
Oznacza to, że inflacja wynikająca z popytu konsumpcyjnego stanowi niemal dwie trzecie całego wzrostu cen. Tę część inflacji mogą z grubsza zdusić ograniczenia w wydatkach Polaków, ale na pewno nie szybko i nie do końca. Procesy, o których mówiliśmy wcześniej, będą przyczyniać się do stymulowania konsumpcji w Polsce przez najbliższe miesiące. Jeśli już, jakiejś zmiany jeśli chodzi o dynamikę wzrostu cen, spodziewałbym się w najwcześniej jesienią – podsumowuje Karol Pogorzelski, ekonomista Banku Pekao, w rozmowie z dziennikiem.