Nowelizacja ustawy o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia gwarantuje, że od 1 lipca minimalne płace w szpitalach i przychodniach dla personelu etatowego mają wzrosnąć od 17 do 41 proc. "Minimalna pensja lekarza wynosi teraz 8,2 tys. zł, a pielęgniarki po studiach magisterskich i specjalizacji - 7,3 tys. zł" - czytamy w dzienniku.
Nowelizacja obliguje też dyrektorów szpitali, aby "adekwatnie" podwyższyli wynagrodzenia także w administracji, czyli kadrowym, księgowym i obsłudze technicznej. Gazeta przypomina, że na mocy obowiązującej już od 2017 r. ustawy, placówki ochrony zdrowia otrzymywały osobne pieniądze. "Do każdego kontraktu podpisywały aneksy, a NFZ wypłacał im tyle, ile było potrzeba, by konkretna pielęgniarka czy lekarz zarabiali ustawowe minimum" - czytamy dalej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Koniec "znaczonych" pieniędzy dla szpitali. Będzie przykra niespodzianka
I jak pisze "Wyborcza", to dyrektorzy szpitali sami chcieli zmiany tak, aby nie dostawać już "znaczonych" pieniędzy, tylko podnieść kontrakty na leczenie. Ministerstwo Zdrowia zdecydowało się na to rozwiązanie, a NFZ opracował nową wycenę świadczeń medycznych.
"Dyrektorów czeka jednak przykra niespodzianka. Wycena świadczeń została wprawdzie podniesiona, ale równocześnie fundusz anulował wszystkie aneksy do umów, na podstawie których wypłacał wcześniejsze podwyżki" - napisano. I dodaje, że w rezultacie najprawdopodobniej tylko duże szpitale będą miały z czego sfinansować narzucone ustawą podwyżki wynagrodzeń, choć nie w takiej wysokości, jak zakładano.
W gorszej sytuacji są małe placówki szpitalne.
NFZ podniósł nam kontrakt na leczenie o około 4 mln zł, ale zarazem zabrał ponad 3 mln, które otrzymywaliśmy na poprzednie podwyżki. Realny wzrost to więc tylko 900 tys. zł w skali roku, a na sfinansowanie podwyżek potrzebowałbym 400 tys. zł na miesiąc - mówi dziennikowi Krzysztof Zaczek, prezes Szpitala "Murcki" w Katowicach.
W podobnym tonie wypowiadają się dyrektorzy innych placówek oraz przedstawiciele powiatów. - Nie wiem, na jakiej metodologii opierał się NFZ, wyliczając o ile mają wzrosnąć kontrakty, by pokryć koszty podwyżek, ale chyba była ona błędna, ponieważ większości naszych szpitali nie pewno nie wystarczy na nie pieniędzy - mówi "GW" Bernadeta Skóbel ze Związku Powiatów Polskich.
Jak zaznacza "Wyborcza", minister zdrowia Adam Niedzielski bagatelizuje problem, twierdząc, że 90 proc. szpitali nie zgłasza żadnych problemów z podwyżkami. - Chyba mu się pomyliło, bo jest na odwrót. Większość ma straszne problemy - dodaje Wojciech Konieczny, dyrektor Miejskiego Szpitala Zespolonego w Częstochowie i senator PPS.