Zakaz handlu w niedziele być może doskwiera dyskontom i hipermarketom, ale dane wskazują, że w niewielkim stopniu wpłynął na tempo naszych zakupów. Najwyraźniej realizujemy je w innych miejscach, gdzie są mniejsze tłoki, lub w punktach otwartych w niedziele, czy w internecie, bo sprzedaż w lutym wzrosła o aż 6,1 proc. rdr - podaje Eurostat. Wyższe tempo ostatnio było w czerwcu 2018 r.
W tych danych uwzględniono inflację i efekty kalendarzowe (więcej/mniej dni w miesiącu), czyli nie ma co szukać drugiego dna - po prostu więcej kupujemy. Najwyraźniej Polacy z konieczności przystosowali się już do zakaz handlu w niedziele i choć nie zgadza się z nim coraz więcej osób, to swoje plany zakupowe i tak realizuje.
Skąd takie wnioski? Po pierwsze wynagrodzenie wzrosło o 7,6 proc. bez uwzględnienia inflacji. Gdy ją uwzględnić wychodzi na to, że dynamika zakupów przekracza wzrost naszych poborów.
Po drugie, z porównania z Europą wynika, że sprzedaż detaliczna rozwija się u nas w bardzo wysokim tempie. Na Starym Kontynencie tylko mieszkańcy siedmiu krajów mogli się w lutym pochwalić większą ochotą do zakupów. Na pierwszym miejscu była Słowenia, która pozycję lidera okupuje już piąty miesiąc z rzędu.
Oprócz Słowenii od wielu miesięcy stale wyprzedzają nas też Irlandczycy, często wymieniamy się w trakcie roku miejscami z Litwinami i Macedończykami (od niedawna "północnymi"). Ósme miejsce w Europie to może nie jest jeszcze powód do dumy, bo bywało lepiej, ale to też cały czas wysoka lokata w ścisłej europejskiej czołówce. Lista krajów gdzie zakupy rosną to przecież też lista tych, gdzie ludziom poprawia się najbardziej.
Z zastrzeżeniem, że wzrost zakupów musi iść w parze z rozwojem realnej gospodarki, zyskami firm. Inaczej może doprowadzić do przyśpieszenia inflacji, co skończy się wyższymi stopami procentowymi i kłopotami dla kraju.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl