Pod dwóch latach przygotowań kończy się w Polsce era handlu w niedziele. Ustawa przegłosowana przez PiS, a zgłoszona wcześniej przez "Solidarność", od 1 stycznia 2020 roku zacznie obowiązywać już bez dotychczasowego okresu przejściowego. A to oznacza, że handlu w niedziele praktycznie nie będzie.
Ustawa zakłada wprawdzie wyjątki od tej reguły. Na przykład tzw. niedziele wyprzedażowe, które przypadają w styczniu czy sierpniu. Do tego sklepy będą mogły być czynne tydzień przed Wielkanocą oraz na dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem. W pozostałe miesiące jednak wszystko będzie musiało być pozamykane. Powinniśmy się więc przyzwyczaić, że galerie handlowe czy supermarkety nie będą w niedziele działać nawet przez ponad 3 miesiące.
Polakom w większości taki stan rzeczy się nie podoba. Niemal 42 proc. z pytanych zdecydowanie sprzeciwia się rozszerzeniu zakazu handlu. Kolejne 5,5 proc. jest raczej na nie. Z badania Instytutu Badań Spraw Publicznych dla money.pl wynika więc, że niemal 48 proc. Polaków jest przeciwnych pełnemu zakazowi handlu.
Zwolenników jest zdecydowanie mniej. Z badania wynika, że pomysł popiera 34 proc. pytanych. Niecałe 19 proc. nie ma zdania na ten temat.
- W styczniu zakaz handlu odczujemy w pełni. Powód? Grudzień był wyjątkowy, bo mieliśmy sporo handlowych niedziel - mówi money.pl Maciej Ptaszyński z Polskiej Izby Handlu, która reprezentuje małe i średnie sklepy.
Co ciekawe, im bardziej na lewo strony politycznej, tym niechęć do obywatelskiego projektu "Solidarności" jest większa. Aż 72 proc. zwolenników Lewicy (SLD, Wiosna, Razem) jest przeciwnych zakazowi. W przypadku zwolenników Koalicji Obywatelskiej odsetek spada do 64 proc.
Wydaje się, że zakaz handlu jest kolejnym dowodem na podział właśnie polityczny w naszym kraju, bo zdecydowanie za jego pełną wersją jest ponad połowa zwolenników PiS (53,7 proc.), wynika z badania Instytut Badań Spraw Publicznych dla money.pl.
Jakie są jego konsekwencje dla gospodarki? Na pewno nie doszło do masowych zwolnień, którymi straszyli jego przeciwnicy. Nie ma też fal upadłości. Problemy mają tzw. wyspy oraz restauracje i bary mieszczące się w centrach handlowych. Tam umowy najmu w większości przypadków były podpisane na lata. A mało kto godził się na ich renegocjację po wejściu w życie zakazu handlu.
Nieźle poradziły sobie z zakazem dyskonty i supermarkety. Biedronka czy Lidl przerzuciły marketingowe, a co za tym idzie i handlowe akcenty na sobotę. Muzycznym hitem stała się nawet reklama tej drugiej z sieci, w której śpiewano "Jak sobota to tylko do Lidla" na melodię szlagieru "Jak przygoda to tylko w Warszawie". Polacy zaczęli właśnie w soboty robić większe zakupy.
Z danych giełdowych Biedronki wynika, że po pierwszym szoku największa sieć handlowa w naszym kraju już przyzwyczaiła się do zakazu handlu. Przepisy są więc dla niej neutralne.
Kto zyskał? Na pewno nie klienci. Kolejki w sklepach i korki przy wjazdach na parkingi w soboty stały się czymś naturalnym. Ustawa teoretycznie pomóc miała też małym polskim sklepikarzom. Zdaniem Macieja Ptaszyńskiego z Polskiej Izby Handlu w nowej rzeczywistości odnalazły się najlepiej sklepy poniżej 100 mkw.
- Tam właściciel może jeszcze w niedzielę stanąć za ladą i obsłużyć zwiększony ruch. Widać jednak wyraźnie, że powyżej tych 100 mkw. są już spadki. Z danych wynika, że te sklepy tracą, bo nie są w stanie wygrać w wojnie z dużo większymi graczami, na przykład dyskontami - mówi.
Na pewno zyskały również stacje paliw. Te przemieniły się w małe sklepiki z pieczywem, jogurtami, a często i warzywami czy owocami. Z danych firmy Selectivv i ich indeksu Selectivv Stacje wynika, że praktycznie co miesiąc na stacjach paliw jest więcej klientów niż rok wcześniej.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl