W ubiegłym roku, gdy wprowadzono zakaz handlu w dwie niedziele w miesiącu, zysk netto dużych przedsiębiorstw handlu detalicznego (zatrudniających powyżej 50 osób) wzrósł aż o 28 proc. w porównaniu do roku 2017.
W tym roku zakaz jeszcze zaostrzono i handlowa jest tylko jedna niedziela w miesiącu. Według danych GUS duże firmy w pierwszym półroczu miały zysk netto większy o 27 proc. (czyli 727 mln zł), a przychody o 7 proc. niż rok wcześniej.
Zakaz handlu oczywiście odbił się negatywnie na wynikach części sklepów. Na przykład jeszcze w kwietniu właściciel sieci Biedronka jako jedną z głównych przyczyn spadku przychodów i zysków w pierwszym kwartale podawał właśnie radykalnie mniejszą liczbę dni handlowych. W tamtym czasie z danych REGON wynikało też, że zamykały się wtedy małe sklepy.
Zobacz też: Zakaz handlu. "Teraz niedziela, później sobota. Polska specjalizuje się w szokowaniu"
Biedronka narzeka, ale liczy zyski
Wygląda jednak na to, że rynek potrzebował po prostu trochę czasu, żeby dostosować się do nowej sytuacji. Teraz duże sklepy radzą już sobie coraz lepiej.
Z ostatniego raportu finansowego firmy Eurocash wynika, że najbardziej zyskały w ostatnim roku dyskonty i małe sklepy.
Tych najmniejszych zaczęło ostatnio nawet przybywać. Według rejestru REGON liczba firm, zajmujących się handlem detalicznym na koniec lipca była o 17 placówek większa niż rok wcześniej. To pierwszy raz od długiego czasu, gdy firm w tej branży nie ubywa.
Gorzej według danych Eurocashu radzą sobie tylko hiper- i supermarkety. Likwidacja największych placówek sieci Tesco nie dzieje się bez przyczyny.
Ograniczenie liczby dni handlowych najwyraźniej zachęciło nas do odwiedzania mniejszych sklepów. Możliwe, że robimy to z braku czasu. Niedziele wielu Polaków spędzało w centrach handlowych, w tym przy okazji w hipermarketach. Traktowali to jako formę spędzania wolnego czasu i nikomu się nie spieszyło. Można było pochodzić po wielkich obszarach sklepowych. Teraz częściej wybieramy sklepy bardziej kompaktowe.
Raport właściciela Biedronki za pierwsze półrocze nadal zawierał zdanie o "utracie 8 dni handlowych" w porównaniu z 2018 rokiem, które ma wyjaśniać ewentualne niepowodzenia. Ale tych niepowodzeń nie widać już po sprzedaży i zyskach. Sprzedaż od stycznia do czerwca wzrosła o prawie 9 proc.
Inne dane Jeronimo Martins też ma dobre. Tak zwany zysk EBITDA właściciela Biedronki wzrósł do 428 mln euro z 407 mln euro rok temu. Z kolei marża operacyjna EBITDA utrzymała się w tym roku na dokładnie tym samym poziomie, co rok temu. To oznacza, że mimo mniejszej liczby dni handlowych, Biedronka zarabia na każdej zostawionej w sklepowych kasach złotówce tyle samo.
Szybko w górę idą też zyski netto sieci Dino. W drugim kwartale zwiększyła je aż o 50 proc. rok do roku.
Zarabiają i płacą podatki
Coraz lepszą kondycję dużych firm handlowych widać było też w raporcie Ministerstwa Finansów o dużych płatnikach podatku dochodowego (powyżej 50 mln euro obrotów) za 2018 rok. Owszem, część sieci od lat nie wykazuje zysku, ale innym zdecydowanie się poprawiło. Wpływy budżetu z CIT od handlu detalicznego wzrosły w ubiegłym roku o 217 mln zł. W sumie sklepy zostawiły w państwowej kasie 2,1 mld zł - podaje GUS.
Tegoroczne dane wskazują na dalsze wzrosty. W pierwszym półroczu wzrost wpłat CIT rok do roku wyniósł już 162 mln zł i sklepy wpłaciły łącznie 867 mln zł.
Dlaczego zakaz handlu miałby poprawić zyski dużym sklepom? Po prostu jeden dzień w tygodniu nie powoduje, że Polacy kupują mniej. Zakupy i tak trzeba zrobić, tyle że w sześć, zamiast siedmiu dni. Sieci mogły więc działać efektywniej.
Zatrudnieni pracownicy nie dostają pensji za niedziele, w które i tak ruch był zwykle niższy. Zamiast tego pracują w tygodniu, co zatrzymało wzrost skali zgłaszanych wcześniej braków kadrowych. Mimo spadku bezrobocia do rekordowo niskich poziomów, na niedobory kadry narzeka tyle samo sklepów (28,3 proc.), co rok temu - wskazują badania koniunktury GUS. Przy wzroście obrotów o 7 proc. w pierwszej połowie 2019 roku, zatrudnienie w handlu detalicznym wzrosło tylko o 1,9 proc.
To nie oznacza oczywiście, że wprowadzenie zakazu w kolejne dni tygodnia (na przykład w soboty) poprawiłoby sytuację. Pojawiłyby się nowe, nieznane dziś problemy. Chociażby takie, że kolejki urosłyby do zbyt dużych rozmiarów i trzeba by otwierać nowe placówki. A to powoduje przecież większe koszty.
Coraz więcej restauracji
Wydaje się, że z problemów wychodzi też branża restauracyjna. Oczywiście lokale w centrach handlowych straciły pokaźną część swoich obrotów i to będzie raczej nie do odrobienia. Ale fakt przyrostu liczby firm, które zajmują się wyżywieniem, wskazuje, że w pozostałych miejscach interes kwitnie.
Liczba firm w branży gastronomicznej według danych REGON z lipca wzrosła o 3,7 proc. rok do roku, czyli o 3,8 tys. W kraju działa już 101,4 tys. takich firm. Gdyby warunki prowadzenia biznesu się pogorszyły, to nowe by raczej nie powstawały. Restauracjom położonym poza centrami handlowymi mogło się nawet dzięki zakazowi poprawić.
GUS podaje, że zyski dużych firm (pow. 50 pracowników) w branży hotelarsko-gastronomicznej wzrosły w pierwszej połowie roku aż o 48 proc. do 385 mln zł. Obroty poszły z kolei w górę o 11 proc. Klient być może przemieścił się z okolic centrów handlowych, ale i tak daje restauracjom więcej zarobić.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl