Mieszkaniec Łodzi zorientował się, że wcale nie musi odkręcać grzejników w trzech pokojach, bo ciepło z sąsiednich mieszkań zapewnia mu optymalną temperaturę. Korzystał tylko z grzejnika w kuchni, więc spodziewał się, że po zakończeniu sezonu grzewczego otrzyma duży zwrot. Jakie było jego zdziwienie, gdy okazało się, że musi płacić tak, jak by ogrzewał w normalny sposób. Sprawę opisuje "Rzeczpospolita".
W 2016 r. mężczyzna zażądał od spółdzielni o zwrotu nadpłaty za ogrzewanie.
Sąd rejonowy w Łodzi oddalił żądanie, a Sąd Okręgowy utrzymał wyrok w mocy. Wskazał, że powód nie zakwestionował regulaminu rozliczania kosztów energii cieplnej w spółdzielni, a ten odpowiadał wymogom art. 45a prawa energetycznego.
Prokurator generalny stanął po stronie lokatora i wniósł skargę nadzwyczajną. Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN odrzuciła ją, wytykając prokuratorowi generalnemu brak spójnego uzasadnienia skargi.
Mimo to zajął stanowisko w sprawie.
- Powód, świadomie rezygnując z ogrzewania czterech pomieszczeń w mieszkaniu przez zakręcenie grzejników, korzystał z ciepła dostarczanego przez sąsiednie ogrzewane pomieszczenia, i ciepło takie nie jest zwolnione od opłaty - napisał w uzasadnieniu wyroku sędzia SN Leszek Bosek.
Dalej w uzasadnieniu czytamy, że normy PKN mówią jedynie o kryteriach, jakie winny spełniać podzielniki kosztów ogrzewania, nie opisując systemu rozliczeniowego.
- Trafnie zatem wskazywała spółdzielnia, że grzejnik nie jest jedynym źródłem ciepła w mieszkaniu. Cechą instalacji CO z lat 70. i 80. jest to, że część tej instalacji jest wspólna dla wielu mieszkań i dostarcza do nich ciepło poza głównym źródłem ciepła dla lokatora, tj. grzejnikami w jego mieszkaniu. Nawet w razie zakręcenia zaworów termostatycznych przez lokatora jego lokal nadal będzie ogrzewany ciepłem z sąsiednich lokali – napisano.