- Pierwsza migawka, którą wyraźnie pamiętam, to minister edukacji Andrzej Stelmachowski, który w studiu telewizyjnym wygrażał nam białą laską – mówi pani Zofia, dziś emerytowana nauczycielka. To wspomnienie z 1992 r., kiedy nauczyciele po raz pierwszy uderzyli pięścią w stół. To było preludium do najdłuższego i najbardziej dokuczliwego strajku w powojennej historii polskiej oświaty.
Pani Zofia uczyła matematyki w łódzkim liceum. Cieszy się, że przygodę z edukacją ma już za sobą. Nie żałuje wyboru drogi zawodowej, ale ma żal o to, że tak często musiały z koleżankami bić się o szacunek i godne pieniądze. Mówi, że dziś już by nie miała siły strajkować.
Co innego w 1993 r. Myśl o tym, że tamten strajk mógłby się powtórzyć, powoduje silne bicie serca każdego kolejnego ministra edukacji. Problemy nie pojawiły się z dnia na dzień. Napięcie w środowisku nauczycielskim rosło przez wiele miesięcy.
Zobacz: Anna Zalewska odpowiada strajkującym nauczycielom
Wrzało od początku lat 90.
Jeszcze przed Okrągłym Stołem wprowadzono zasadę waloryzowania zarobków w budżetówce tak, by pensje nie odstawały od wynagrodzeń w rodzącym się sektorze prywatnym. Konieczność "równoważenia budżetu państwa w obliczu wyzwań reformy gospodarczej" spowodowała, że już w 1991 r. zawieszono waloryzację. Nauczyciele po raz pierwszy odczuli realną obniżkę płac.
W niektórych miastach odbywały się akcje protestacyjne. Tak było na przykład w Łodzi. W strajku okupacyjnym uczestniczyło aż 89 procent placówek w mieście i 76 procent w ówczesnym województwie łódzkim.
Jednodniowe strajki odbyły się też w kilkunastu innych miastach. Dzieci nie były wpuszczane do szkół, ale niektóre placówki zorganizowały zajęcia w świetlicy.
- Nauczyciele nieśmiało pokazali, że potrafią walczyć o swoje, ale rząd nas kompletnie zignorował. Uchwalone kilka miesięcy później prowizorium budżetowe nie uwzględniło naszych postulatów – wspomina pani Zofia.
Po strajkach ostrzegawczych w niektórych miastach przyszedł czas na strajk ogólnopolski. ZNP zorganizował go w lutym 1992 r. Szefem rządu był Jan Olszewski, który gasił jeden pożar społecznego niezadowolenia za drugim.
Strajk miał charakter ostrzegawczy i trwał jeden dzień. Związek domagał się waloryzacji płac i większych nakładów na edukację. To właśnie wtedy Andrzej Stelmachowski, żywo gestykulując, wzywał nauczycieli do zaniechania protestu. Później tłumaczył, że jako absolwentowi tajnych wojennych kompletów nie mieściło mu się w głowie, że nauczyciele mogą odmówić nauczania. Że to sprzeniewierzenie się powołaniu.
Słynna już laska, którą groził nauczycielom, została później zlicytowana na cele charytatywne.
Na oburzeniu się skończyło. Przyjęty w marcu projekt ustawy budżetowej powtarzał założenia prowizorium i przewidywał, że wynagrodzenia pracowników budżetówki mają wynosić 91 procent płac w produkcji.
- Bardzo byliśmy rozczarowani. Przez lata mówiono o nas, że jesteśmy odpowiedzialni za rozwój kraju, bo wiadomo, kraj to ludzie. A kiedy zmienił się system, okazało się, że można zignorować wszystkich pracowników sektora publicznego, bo teraz liczy się to, co prywatne – wspomina pani Zofia.
Nauczyciele nie chcieli czuć się wiecznie pomijani. W marcu 1993 roku rozpoczęło się pogotowie strajkowe, a pracownicy oświaty deklarowali w referendach chęć przystąpienia do strajku. Resort edukacji miał szansę, by zareagować, ale jego przedstawiciele rozkładali ręce. - Nie mamy z czego wam dołożyć - tłumaczyli.
- Nie chcieliśmy stawiać rządu pod ścianą. Nie chcieliśmy też, wbrew temu, co się mówiło, brać dzieci jako zakładników. Daliśmy ministerstwu czas. Pamiętam, że najpierw odbył się jednodniowy strajk ostrzegawczy (22 kwietnia 1993 r. – przyp. redakcji), a dopiero później "właściwy" – przypomina sobie nasza rozmówczyni.
ZNP domagał się podwyżek oraz wypłaty zaległej za poprzedni rok szkolny waloryzacji płac. "Solidarność" żądała podwyżki płac, zwiększenia nakładów na oświatę, przywrócenia zniżek na PKP i PKS.
Strajk rozpoczął się 4 maja. Data wybrana nieprzypadkowo, bo w kolejnym tygodniu miały się odbyć egzaminy maturalne. Pani Zofia wspomina, że nauczyciele w jej szkole wierzyli, że rząd uzna choćby część postulatów. Przecież matury, młodzież, wszystko przygotowane…
- Nie wpuszczaliśmy uczniów do szkoły. Na drzwiach i oknach powiesiliśmy kartki z napisanym na czerwono słowem "protest". Wywiesiliśmy również swoje postulaty oraz apel o zrozumienie naszych działań. Z solidarnością było różnie, bo im bardziej zbliżał się dzień matur, tym częściej przychodzili do nas rodzice i prosili, żebyśmy przeprowadzili egzamin, "opamiętajcie się", mówili – wspomina pani Zofia.
Czytaj też: W tym mieście bieda przez lata miała twarz kobiety. Nie paliły opon, nie upominały się o swoje
Siostra pani Agaty zdawała maturę w 1993 roku. Do końca nie wiedziała, czy egzamin się odbędzie, czy zostanie przeniesiony na inny termin. W niektórych szkołach odbyły się normalnie, w innych zostały odwołane.
- Uczniowie z liceum mojej siostry zostali wpuszczeni do auli. Domyślili się, że nie napiszą egzaminu, bo nic nie było przygotowane, żadnych stolików, krzeseł. Na środek wyszła pani dyrektor i krótko powiedziała im, że bardzo przeprasza, ale wierzy, że uczniowie podejdą do tematu ze zrozumieniem. Siostra była wściekła, bo matura to ogromne nerwy, a każdy kolejny dzień oczekiwania to dodatkowy stres – wspomina.
Uczniowie, którzy nie podeszli do egzaminu 11 maja, napisali go 17 maja.
- Etosem się czynszu nie zapłaci, a czynsze drożeją – wyjaśniała anonimowa nauczycielka w Kronice Filmowej z 1993 r., poświęconej protestom nauczycieli i pracowników służby zdrowia. Bo w 1993 r. "dość" powiedzieli także pracownicy części szpitali i przychodni. Nie od razu sięgnęli po najcięższy arsenał. Najpierw w styczniu odmawiali wydawania druków L-4 i wydawania zaświadczeń, a gdy to nie przyniosło efektów, w maju zaostrzyli działania. Nie odeszli na stałe od łózek pacjentów, ale odmawiali pracy w określonych godzinach. Zajmowali się wyłącznie najcięższymi przypadkami. Pozostali pacjenci musieli czekać do rozpoczęcia "przerwy" w strajku.
Rachunek za strajk
Nauczycielski protest popierały niektóre uczelnie wyższe. Przedłużyły termin składania dokumentów na studia.
Szkoły kończyły strajk w różnym terminie. 24 maja "Solidarność" podjęła decyzję o jego zawieszeniu. Na trzy tygodnie przed wakacjami wszystko wróciło do normy: uczniowie zapełnili korytarze, zniknęły transparenty. Wiele się działo w wielkiej polityce: 28 maja Sejm przegłosował wotum nieufności dla rządu Hanny Suchockiej, następnego dnia prezydent Lech Wałęsa rozwiązał parlament i zadecydował o rozpisaniu przedterminowych wyborów.
Pani Zofia uważa, że strajk nauczycieli nie miał sensu. Szybko precyzuje, że to dziś ma takie przekonanie, bo 26 lat temu uważała, że nie wolno dać sobą pomiatać i trzeba walczyć o godne warunki pracy.
- Tylko, że to nic nie dało. Nie dostaliśmy podwyżek, szkoły nadal były niedofinansowane, a koszty strajku ponieśliśmy my. Nie zapłacono nam za czas strajków – wspomina. – Patrzę dziś na młodszych kolegów i widzę, że nic się nie zmieniło. Walczą o to samo i być może zdecydują się na te same metody. Aż trudno uwierzyć, że tak niewiele zmieniło się na lepsze.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl