Bartek Dobrowolski-Nowakowski z Gdańska korzystał z siłowni od lat. Z Total Fitness dotąd był zadowolony. Problemów nie miał. Aż do lockdownu. Według jego relacji, firma niesłusznie pobrała z jego konta 159 zł. Kolejne blisko 60 zł chce za okres, gdy przez pandemię była zamknięta.
Gdańszczanin w marcu podpisał umowę z klubem. Koszt? 159 zł za miesiąc. Cena w miarę atrakcyjny. Szybko jednak stwierdził, że są korzystniejsze propozycje. Postanowił z karnetu zrezygnować.
- Wcześniej wchodziłem na siłownię wykupując pojedyncze wejście, jednak klub zlikwidował tę opcję. Tego samego dnia zgłosiłem do pani Wiktorii, z którą umowę podpisywałem, rozwiązanie umowy z zachowaniem okresu wypowiedzenia, ponieważ wiedziałem, że będę zamawiał kartę Benefit - tłumaczy mężczyzna.
Okres wypowiedzenia umowy wynosić miał dwa miesiące, zatem Dobrowolski-Nowakowski chciał ją wypowiedzieć jeszcze tego samego dnia, aby siłownia skończyła pobierać opłaty z końcem maja.
Dobrowolski-Nowakowski miał usłyszeć od menedżerki punktu, że umowy nie można wypowiedzieć w tym samym miesiącu, w którym została podpisana. Jak dodaje, menedżerka miała mu przekazać, że wypowiadając umowę w kwietniu, abonament będzie obowiązywał do końca maja, a po tym czasie miesięczna opłata nie będzie już naliczana.
Natomiast później sprawy przybrały inny obrót. Dobrowolski-Nowakowski zgodnie z sugestią menedżerki w kwietniu pojechał złożyć wypowiedzenie umowy. Na miejscu miał się jednak dowiedzieć, że ważność dokumentu wygaśnie z końcem czerwca. Złożył w tej sprawie reklamację, natomiast ta została odrzucona.
Przyjrzeliśmy się regulaminowi siłowni. W zapisach nie ma żadnego punktu, który uniemożliwia klientowi wypowiedzenie umowy w tym samym miesiącu, w którym ją zawarł. Próbowaliśmy skontaktować się z menedżerką przez recepcję siłowni niestety ta była nieosiągalna.
Na początku kwietnia siłownia pobrała od Dobrowolskiego-Nowakowskiego 159 zł, zgodnie z umową taki był koszt miesięczny. Natomiast 7 kwietnia, z powodu obostrzeń, klub został zamknięty. Oznacza to, że siłownia działała w tym miesiącu przez 6 dni.
- Po tygodniu od zamknięcia siłowni, złożyłem wniosek o reklamację transakcji w moim banku o zwrot 159 zł. Decyzja była pozytywna, pieniądze dostałem, natomiast bank zastrzegł, że ma 50 dni na procesowanie wniosku. Jeśli w tym czasie bank uznałby mój wniosek za niestosowny, pieniądze miałem zwrócić - dodaje.
W maju, decyzją rządu, część obostrzeń została zlikwidowana. 28 maja siłownie mogły przywrócić działalność w ograniczonym stopniu, co oznacza, że punkt Total Fitness w tym miesiącu otwarty był tylko przez 4 dni.
Siłownia zamknięta, pieniądze odpłynęły
Później, z początkiem czerwca, Bartek Dobrowolski-Nowakowski ponownie pojawił się na siłowni. Tym razem zapłacił korzystając z karty Benefit. Natomiast w połowie treningu menedżerka miała przerwać jego ćwiczenia i żądać uiszczenia zaległej opłaty.
- Dowiedziałem się, że klub oczekuje: płatności w kwocie 159 zł za kwiecień oraz płatności w kwocie 57,50 zł za maj. W sumie 216,50 zł. Menedżerka poprosiła mnie również o opuszczenie klubu bez podania przyczyny, powołując się przy tym na regulamin klubu. Poprosiłem o wezwanie policji i po jej przyjeździe opuściłem klub - relacjonuje Dobrowolski.
I znowu sprawdźmy, co znajdziemy w regulaminie. Z zajęć mogą zostać wyproszone osoby, które są pod wpływem narkotyków lub alkoholu. Oprócz tego, wobec członków klubu, których comiesięczne automatyczne płatności przestają być aktywne, mogą zostać wdrożone czynności windykacyjne. Jedna zaległa opłata ma wynieść nie więcej niż 24 zł.
- Dla mnie problemem w tej sytuacji jest fakt, że klub pobierał pieniądze od ludzi za czas, gdy był zamknięty. Co gorsze czasem od nieświadomych tego ludzi - ocenia rozmówca.
Po tej sytuacji Dobrowolski jeszcze długo korespondował mailowo z menedżerką regionalną klubu, Katarzyną Sobstyl oraz z menedżerką puntu w Gdańsku. W jednej z wiadomości znalazła się informacja, że nie będzie już wpuszczony na teren siłowni.
Ostateczną wiadomość ze skrupulatnym wyjaśnieniem, ile ma zapłacić, dostał tego samego dnia, w którym próbowaliśmy skontaktować się z gdańską siłownią.
Opłata, ale inna
Wyliczenia były natomiast inne, niż wcześniej go poinformowano. Bowiem Total Fitness wskazał, że za kwiecień musi zapłacić 37,10 zł, a za maj 20,52 zł. Koszty miesięcznego abonamentu zmieniły się z powodu zamkniętej siłowni przez większość dni w tych miesiącach.
Natomiast okazało się, że musi ponieść również opłatę za czerwiec, gdy siłownia była przez cały miesiąc otwarta, czyli 159 zł. W sumie do zapłaty mężczyzna ma 216,62 zł. To z kolei nie zgadzało się z opłatą, którą wskazała mu menedżerka, gdy ostatni raz pojawił się na siłowni. Wtedy otrzymał informację, że ma zaległe 216,50 zł.
- Niestety liczby się nie zgadzają, także wygląda to, jakby teraz próbowali dopasować sobie historię nieprzyjęcia wypowiedzenia - ocenia Dobrowolski.
Przypomnijmy, że według relacji mężczyzny, menedżerka jeszcze w marcu miała go poinformować, że pieniądze będą pobierane do końca maja. Gdy złożył wypowiedzenie w kwietniu, miał się dowiedzieć, że abonament wygasa z końcem czerwca. Gdy w czerwcu pojawił się na siłowni, menedżerka Wiktoria Szymor miała wskazać mu obowiązkową opłatę tylko za miesiące kwiecień i maj.
Kilkukrotnie kontaktowaliśmy się z recepcją gdańskiego punktu Total Fitness, natomiast menedżerka nie znalazła czasu, aby z nami porozmawiać ani oddzwonić. Nie otrzymaliśmy również odpowiedzi mailowej.
Bez odpowiedzi pozostają dodatkowo e-maile kierowane bezpośrednio na pocztę menedżerki regionalnej Katarzyny Sobstyl. Dzwoniliśmy również do prezesa Total Fitness, Adama Śliwińskiego. Nie udało nam się jednak połączyć, na SMS-a również nie otrzymaliśmy odpowiedzi.