Chaos, zamęt, zamieszanie, atak tłumu, napad gangów - tak spora część amerykańskich mediów komentuje zamieszki na Kapitolu, w siedzibie Kongresu USA (odpowiednika polskiego parlamentu). W czwartek Kongres ostatecznie zatwierdził wygraną Joe Bidena - będzie nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Donald Trump musi się za to żegnać z urzędem. Inauguracja nowej prezydentury zaplanowana jest na 20 stycznia.
Decyzja Kongresu nie ostudziła jednak emocji. Zamieszki skończyły się śmiercią 4 osób. Jedną z nich jest postrzelona wewnątrz budynku kobieta. O tragicznym bilansie starć można przeczytać tutaj.
Im gorsza sytuacja jest w USA, tym większa radość pojawia się u głównych konkurentów - w Chinach i Rosji. Jak wynika z analiz Center for Economics and Business Research, Chiny mogą być gospodarczym numerem jeden jeszcze przed 2030 rokiem.
- Z perspektywy Chin i Pekinu o sytuacji w USA można powiedzieć tylko jedno: święta przyszły w tym roku wyjątkowo wcześnie - mówi dr Michał Bogusz, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich. Blisko dziewięć lat spędził, studiując i pracując w Chinach, jest absolwentem stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Ludowym w Pekinie.
- Przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinping i cały ośrodek władzy w Pekinie doskonale zdają sobie sprawę, że dwudniowe zamieszki w Waszyngtonie i napięta sytuacja społeczna to nie jest koniec Stanów Zjednoczonych, to nie jest koniec demokracji, to nie jest koniec rywalizacji gospodarczej i politycznej na linii USA - Chiny. Nie ma jednak wątpliwości, że wykorzystają tę sprawę propagandowo. I to do cna, bo zresztą już to robią - mówi.
Propaganda już działa
- Już dziś jeden z chińskich tabloidów, wydawanych przez Dziennik Ludowy, ironizuje z całej sytuacji i przypomina komentarze z USA dot. zamieszek w Hongkongu. Wtedy niektórzy politycy mówili, że "raduje się ich serce". Dziś to samo na czołówkach mają chińskie gazety. Media społecznościowe są zbombardowane takimi komentarzami, są przepełnione obrazkami sprzed amerykańskiego Kapitolu. Propagandowa machina Chin reaguje bardzo szybko na tego typu sytuacje, choć głównie do celów wewnętrznych. Dziś Chińczycy w wielu miejscach usłyszą o tym, że to typowy obraz gnijącego Zachodu, że demokracja nie ma nic wspólnego ze spokojem i stabilnością, że rozwój można osiągnąć tylko poprzez chiński model polityczny - dodaje dr Bogusz.
Czytaj także: "Kindergeld" w górę, "Rodzina 500+" w miejscu. Tysiące Polaków skorzystają na podwyżce świadczeń w Niemczech
I jak wskazuje, chińska propaganda będzie działać na trzech obszarach, choć nie wszędzie tak samo skutecznie. Pierwszym są same Stany i obywatele USA.
- Pod tym względem Pekin wciąż wiele może się nauczyć od Moskwy, która doskonale radzi sobie w przekonywaniu Amerykanów, że Ameryka jest w dramatycznym położeniu. To działanie nastawione na podsycanie konfliktów i ich przeciąganie - tłumaczy ekspert.
- Drugim obszarem działań będą pozostałe kraje tzw. Zachodu, w których chińscy propagandyści, np. za pośrednictwem mediów społecznościowych, będą pokazywać USA jako kraj niedojrzały i niedemokratyczny, na którym nie można polegać. W oczywisty sposób ma to pomagać w budowaniu narracji, że kraje budujące sojusz z USA nie mogą być pewne jego realizacji - opowiada.
Jak wskazuje, "trzecim obszarem działań będą tzw. kraje rozwijające się, kraje Trzeciego Świata. To obszar bezpośredniej rywalizacji gospodarczej USA i Chin". - Tu przekaz też będzie prosty: tylko Chiny są w stanie zapewnić bezpieczeństwo, wzrost gospodarczy i stabilność regionu. A konkurencja? Będzie pokazywana przez pryzmat "wariatów na ulicach" - opowiada dr Michał Bogusz.
Miliarder po prostu zniknął
Jak wskazuje dr Michał Bogusz, wydarzenia w USA są dla Pekinu prezentem z jeszcze jednego powodu. Mogą maskować wewnętrzne problemy i działania władzy. I jak wskazuje, dowodem na duże zmiany w samej partii jest sprawa miliardera i twórcy potęgi firmy Alibaba Jacka Ma.
Od dwóch miesięcy nie był widziany publicznie, nie wypowiadał się. A jego ostatnie wystąpienia mogły być odbierane jako sprzeciw wobec polityki Xi Jinpinga.
- Na tę sprawę nie można patrzeć z zachodniej, także polskiej, perspektywy. Wydaje się, że zniknięcie Jacka Ma może mieć związek z ograniczaniem wpływów technologicznych korporacji w Chinach. Trzeba jednak pamiętać, że wielki kapitał w Chinach nie istnieje bez zgody partii, więc trudno mówić o jakichkolwiek wpływach. Jack Ma i inni szefowie wielkich firm są członkami partii komunistycznej i są podporządkowani dyscyplinie partyjnej. To najpewniej wewnętrzne rozgrywki są powodem zniknięcia twórcy Alibaby - tłumaczy ekspert.
Jak wskazuje, potęga Jacka Ma wykuwała się, gdy sekretarzem generalnym Komunistycznej Partii Chin był Jiang Zemin. Dziś ma 95 lat, choć ostatni raz był widziany dwa lata temu - podczas pogrzebu jednego z dygnitarzy. Od dekady raz po raz pojawiają się jednak plotki o jego śmierci. Nie ma jednak wątpliwości, że to wiekowa osoba.
- Nie jest tajemnicą, że wielu przedsiębiorców było pod parasolem ochronnym frakcji byłego szefa partii. Jego zdrowie jednak szwankuje i siła słabnie, pozycja również. Może się okazać, że Jack Ma jest ofiarą właśnie wojny wewnątrzpartyjnej. "Rozdziobywanie" konkurencyjnej frakcji trwa, a znany na całym świecie miliarder jest doskonałym przykładem propagandowym. Pokaże innym w partii, jak kończą się próby wywalczenia własnej autonomii, wywalczenia niezależnej pozycji - mówi.
I jak dodaje, ta historia wcale dla miliardera nie musi kończyć się tragicznie, czyli śmiercią. Mogły zostać wysłane do niego sygnały, że straci wpływy na biznes, część firm już mogła zostać mu nieoficjalnie odebrana. Może w grze jest jakaś bardzo wysoka grzywna. Mógł też dostać jasny sygnał, że "na każdego znajdzie się odpowiedni przepis lub nieścisłości podatkowe".
- Niczego nie można wykluczać, a pewnie długo nie dowiemy się tego, co się wydarzyło naprawdę. To wiedzą tylko szefowie Komunistycznej Partii Chin - mówi.