Zanim rząd podjął decyzję o zamknięciu hoteli, pracownicy dużego gdańskiego obiektu usłyszeli, że mają jedną opcję - przejście na połowę etatu. Natomiast kadrze zarządzającej obniżono pensje o połowę.
- Więc każdy stracił mniej więcej połowę dochodów. Jeśli miał szczęście, bo zwolnienia 31 marca też były, ale ograniczyły się do kilku osób - słyszymy od pracownika hotelu. Oficjalnie przedstawiciele gdańskiego hotelu nie chcieli z nami rozmawiać.
Rząd ogłosił nowe regulacje pod koniec marca. Według nich wszystkie hotele mają być tymczasowo zamknięte. Wyjątki zrobiono tylko dla tych placówek, w których są osoby na kwarantannie, w których przebywa personel medyczny oraz dla tych, które nocują osoby podróżujące w celach służbowych. Wszyscy inni goście powinni opuścić hotele do 2 kwietnia.
Czytaj też: Ruszyła lawina zawieszonych działalności gospodarczych. Ponad 48 tys. firm powiedziało "stop"
Jednak jak słyszymy, osób podróżujących służbowo jest teraz jak lekarstwo. I właściwie nikt nie chce dla nich utrzymywać hoteli. Jedynym większym obiektem biznesowym w Warszawie, który jest ciągle otwarty, jest hotel Marriott przy Dworcu Centralnym. Można w nim ciągle zamawiać noclegi, choć pojawia się komunikat, że mogą być one anulowane. - Na ten moment jesteśmy otwarci - słyszymy w recepcji hotelu.
Rezerwacje można składać też na stronach warszawskiego Hiltona. Jednak pierwsze wolne miejsca są dostępne dopiero w połowie miesiąca.
Krakowski trzygwiazdkowy hotel Soray nie widział jednak możliwości, żeby turyści biznesowi utrzymali wystarczający ruch w obiekcie. Dlatego hotel będzie zamknięty - przynajmniej do 20 kwietnia. Jak słyszymy, właściciele obawiają się, że okres ten trzeba będzie wydłużyć, bo "prędko wszystko do normalności nie wróci".
"Stan agonalny"
Branża zgodnie uznaje rządową pomoc za niewystarczającą. - Wkrótce będziemy płacili podatki za ubiegły rok, a strat nie będziemy mogli sobie zrekompensować. Zawieszenie spłaty kredytów dotyczy osób fizycznych, a nie nas. Pożyczki 5 tys. zł to żadne rozwiązanie dla dużych firm - mówił Jan Wróblewski ze Zdrojova Invest Hotels.
Izba Gospodarcza Hotelarstwa Polskiego nie przebiera w słowach. Jej prezes Ireneusz Węgłowski pisze w liście do premiera Morawieckiego, że branża hotelarska znalazła się "w stanie agonalnym".
- Konieczna jest natychmiastowa reanimacja w postaci bezwarunkowego dofinansowania utrzymania zatrudnienia oraz zwolnienia z wszelkich danin publicznoprawnych - pisze prezes Ireneusz Węgłowski, przypominając, że polskie hotele stoją na granicy bankructwa. A jak szacuje IGHP, w hotelarstwie może pracować nawet 700 tysięcy Polaków.
- Nasz udział w polskim PKB większy niż przemysłu wydobywczego - dodaje Węgłowski. Apel jednak jak na razie pozostał bez odpowiedzi.
Dlatego za wysyłanie apeli wzięli się również sami przedsiębiorcy. Szczeciński hotelarz i restaurator Norbert Dąbek postanowił jednak skierować swoje uwagi nie do premiera, ale do prezesa PiS.
Jak podkreślił, Jarosław Kaczyński bywał "wiele razy" w jego lokalach. Dąbek pisze, że oczekuje wprowadzenia stanu klęski żywiołowej, aby kraj mógł się jak najszybciej uporać z epidemią. Apeluje też o odwołanie majowych wyborów prezydenckich. Jak argumentuje, szybkie działanie jest teraz ostatnią nadzieją, że kraj wróci względnie szybko do pracy, a przedsiębiorcy będą mogli znów zarabiać.
- Prowadzę hotel i kilka restauracji. Buduję kolejny hotel. Wiosną miałem otworzyć moją nową restaurację w Szczecinie, ale już wiem, że nie otworzę. Straty, które właśnie ponoszę, są niewyobrażalne. - pisze do prezesa Kaczyńskiego. Dodaje, że firmy z jego branży "bankrutują, albo zwalniają. Masowo zwalniają".
- Pracownicy hoteli muszą się przygotować na najgorsze. U nas teraz wykorzystują zaległe urlopy, idą na zwolnienia. Ale co będzie dalej, tego nie wiem. Może po prostu wszyscy będziemy musieli wyjść na ulice, bo po prostu nie będziemy mieli już, co jeść - mówi nam kierowniczka niedużego warszawskiego hotelu.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie