Minister zdrowia przyznał na antenie TVN24, że obawia się skutków tych świąt. Zdaje sobie sprawę, że społeczeństwo nie jest już tak zdyscyplinowane jak przed rokiem i wiele osób spotka się z rodzinami w Wielkanoc.
- Nasze decyzje i obostrzenia z zasady są przez pewne grupy kontestowane. One nie padają niestety na grunt zdyscyplinowanego społeczeństwa, które odbiera obostrzenia jako wyraźny sygnał, że jest źle - mówił.
Pytany o zaostrzenie restrykcji przyznał, że jest temu przeciwny. Wyjaśniał, że mogą mieć one odwrotny skutek, bowiem dyscyplina Polaków znacznie osłabła w porównaniu do tego, jak było przed rokiem.
- Dziś niestety jest inaczej. Dlatego powiem jasno: twierdzenie, że ratunkiem jest wprowadzanie dalszych obostrzeń, jest złym postawieniem sprawy - mówił na antenie TVN24.
Dlatego też nie uważa za słuszne posunięcie wprowadzenie tak zwanej godziny policyjnej. - Jak wprowadzę jutro godzinę policyjną, to pojutrze ludzie masowo wyjdą w proteście na ulicę i liczba zakażeń wzrośnie - podkreślał.
Jak dodał, nastrój społeczny jest dziś taki, że wystarczy pretekst - a takim byłyby ostrzejsze restrykcje - żeby ulice zapełniły się protestującymi. -  Wtedy tracimy kontrolę nad tym, kto i kiedy się zaraża - zaznaczył.