W dniu ataku Rosji na Ukrainę, 24 lutego gaz ziemny w holenderskim hubie TTF kosztował ponad 128 euro za MWh. W szczytowym momencie wzrostów notowania przekraczały 349 euro za MWh. To samo dzieje się z cenami prądu. One również podlegają handlowi na giełdzie, co wzmaga ich podatność na wahania w zależności od działań i wypowiedzi różnego rodzaju decydentów z Europy oraz z Kremla.
Polityka Unii Europejskiej ws. cen energii powinna ulec zmianie?
Na tego typu rozwiązaniach suchej nitki nie zostawia Paweł Borys, szef Polskiego Funduszu Rozwoju i prawa ręka premiera Morawieckiego. Podczas panelu money.pl dot. przyszłości polskiej gospodarki na Forum Ekonomicznym w Karpaczu przekonywał on, że "UE musi skorygować swoją politykę energetyczną", która przez ostatnie 20 lat skupiała się na tym, aby urynkowić rynek energii. - Unia liczyła na to, że cena będzie podlegała mechanizmom rynkowym i będzie dzięki temu większa konkurencja - tłumaczył.
Dlatego też cały system energetyczny przeszedł z kontraktów długoterminowych na rynek giełdowy, który codziennie określa ceny, przez co wystawiony jest na "potężną spekulację". - To jest chora sytuacja - wskazywał.
- Do tego urynkowieniu cen energii towarzyszyło zbyt duże surowcowe uzależnienie się od Rosji. Głównie Niemiec, które sprzedały swoje magazyny i nie budowały terminali LNG. Po prostu wstrzymywały inwestycje w tym zakresie - dodawał.
Borys wskazywał, że rozumiem intencje brukselskich decydentów w tej sprawie, "ale coś poszło nie tak" i w sytuacji, gdy jesteśmy poddawani agresywnej polityce Rosji, UE brakuje jednolitej odpowiedzi na politykę agresora.
- To nie może być tak, że tylko Polska wprowadzi maksymalne ceny na jakiś nośnik energii. Muszą być w tej kwestii wypracowane unijne jednolite mechanizmy Większość je zresztą popiera, ale z nieznanych mi przyczyn blokują to 2-3 kraje. A jest to szok, z którym nie mieliśmy do czynienia przez dekady. Liczę więc, że prezydencja czeska zaproponuje taki mechanizm, który zostanie zaakceptowany przez wszystkich, który sprowadzi te ceny na niższe poziomy - tłumaczył szef PFR.
Kłótnia o polską gospodarkę. Czy można było coś zrobić lepiej?
Następnie paneliści przeszli do omówienia perspektyw polskiej gospodarki. Według Borysa przez ostatnie dwa lata rodzima polityka była ukierunkowana, aby złagodzić skutku bólu i stosuje leki w formie obniżenia podatków obywatelom.
- Rząd podjął dobrą decyzję, obniżając podatki na nośniki energii. To obniża inflację, bo powoduje, że efekty drugiej rundy (więcej o nakręcaniu się spirali inflacyjnej pisaliśmy TUTAJ - przyp.red.) są mniejsze. Cała tarcza antyinflacyjna to w zasadzie obniżka podatków - przekonywał szef PFR.
Na te słowa odezwał się dr Sławomir Dudek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju i były wieloletni pracownik Ministerstwa Finansów. Jego zdaniem rząd, obniżając podatki, poszedł na łatwiznę. Jak wyjaśniał, pomoc powinna trafić do bardziej potrzebujących, a nie do szerokiego grona rodaków, bo to tylko jeszcze bardziej rozpala inflacyjny płomień. Paweł Borys odrzucił ten argument, opierając się na praktyce tych rozwiązań i skuteczności polityki, która musi wyważyć czas, w jakim wprowadzamy dane zmiany, a ich szczegółowością.
- Nie wyobrażam sobie, żeby zbierać od gospodarstw domowych dane. (...) To niewykonalne. Sięgnięto po najprostsze formy wsparcia. To skuteczna polityka. Nie mamy deficytu w całym sektorze finansów publicznych. Wszystkie opowieści o gaszeniu pożarów benzyną są nieprawdą. Dane mówią co innego. Zgadzam się z kolei, że teraz łagodzimy krótkoterminowo skutki kryzysu, żeby chronić potencjał gospodarczy i nie doprowadzić do recesji, ale rzeczywiście nie możemy stracić z horyzontu czasu, że powinniśmy się realnie transformować - mówił.
Na to z kolei odpowiedział Dudek przypominając ustawę za rządów Beaty Szydło, która jednym cięciem zahamowała rozbudowę wiatraków lądowych. - To był błąd - podsumował Paweł Borys, dodając, że teraz należy się skupić m.in. na offshorze - czyli wiatrakach stawianych na Bałtyku. - I to się dzieje - powtórzył.
Polska gospodarka potrzebuje zmian
Z kolei Marek Lipka, dyrektor handlowy w Carrefour Polska podkreślał podczas debaty money.pl, że "UE ma problem z prędkością podejmowania decyzji".
- Zastanawiamy się, jak dużo wytrzyma klient, bo odczuwa ten wzrost cen. U nas konsumpcja napędza dużą część gospodarki. Jeśli po tylu latach, gdy tak się działo wybierzemy inny kierunek, będziemy mieli problem. Jesteśmy niewolnikami konsumpcji, którą musimy pielęgnować. Chodzi mi o to, żeby ją utrzymać na odpowiednim poziomie. Każdy Polak zderza się z kosztami energii - mówił Lipka.
Jego zdaniem to, co powinniśmy zrobić, żeby iść dynamicznie do przodu jako kraj to skupić się na tym, co Polska jest w stanie wytwarzać jako jeden z głównych graczy na rynku w Europie - żywność.
Z kolei Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP zwrócił uwagę na jeszcze inny aspekt naszej gospodarki - wydajność pracy i inwestycje.
- Podstawą prawidłowej reakcji na kryzys jest diagnoza dot. tego, co się stało. Ratując transferami pieniężnymi kraj, możemy go zadłużyć, ale nie o to chodzi. Istotą tego kryzysu jest kryzys niedoboru - twierdził ekspert Pracodawców RP.
W jego opinii, aby przeciwdziałać kryzysowi niedoboru należy albo zwiększyć produkcję, albo zmniejszyć konsumpcję, a "to jest bolesne". Jak w związku z tym powinniśmy ponieść produkcję?
- Czy dawkując bezprecedensowe ilości środków bólowych uratujemy produkcję? Szczerze wątpię. Czy możemy powiedzieć, że wszyscy dostają środki przeciwbólowe? Nie. Przedsiębiorcy nie dostają, a w reakcji na wycie z bólu dostają obuchem Polskiego Ładu. Produkcja odbywa się w firmach, nie w urzędach, nie w funduszach, nie w samorządach. Co więc możemy zrobić, aby produkcja rosła, a nie spadała? Możemy zawalczyć o racjonalizację zużycia i powiedzieć, że np. witryny sklepowe po godz. 22 nie muszą się otwierać, może się palić co druga latarnia itp. Przede wszystkim to, co możemy zrobić, żeby wzrosła wydajność pracy, to dać drwalowi, czyli firmom zamiast tępej siekiery piłę elektryczną. Musimy zapytać biznes, i do tego potrzebny jest dialog polityki z pracodawcami, w jaki sposób produkcja może rosnąć, tak by zatroszczyć się o problem niedoboru. Do tego potrzebne są inwestycje, które w ostatnich latach względem PKB są na dramatycznie niskim poziomie - konstatował Sobolewski.
PKB w przyszłym roku spadnie, czy wzrośnie?
Długa dyskusja wynikła także po pytaniu o wzrost gospodarczy w przyszłym roku. Zdaniem Pawła Borysa Polsce nie grozi stagflacja, czyli długotrwała stagnacja gospodarcza wraz z wysoką inflacją.
- Uważam, że wyjdziemy za 2-3 lata z tego wstrząsu z długiem poniżej 50 proc PKB. Mówimy, że grozi nam stagflacja – czyli długoterminowa inflacja wraz z recesją. Nie ma i nie będzie w Polsce stagflacji. Nie przy naszym rynku pracy. Mamy prawie pełne zatrudnienie w gospodarce i presję płacową, więc widzę zagrożenie większe dla inflacji niż stagflacji. Nie do końca też zgadzam się z tym, że czeka nas 5 lat kryzysu energetycznego. Wszystko dzieje się w obecnych czasach trzy razy szybciej - argumentował szef PFR.
Na te słowa zdziwił się dr Sławomir Dudek z FOR. - Dziwi mnie, że polski rząd jest tak bardzo optymistyczny, skoro naśladował tych, którzy się pomylili - stwierdził. Następnie przywołał słowa m.in Janet Yellen, sekretarz skarbu USA oraz Jarome'a Powella obecnego szefa banku centralnego, którzy przyznali, że byli w błędzie mówiąc o przejściowości inflacji.
- Jeśli będziemy rozdawać leki (Dudkowi chodzi o rozdawnictwo pieniędzy przez PiS - przyp.red.) to one zniszczą wątrobę, nerki, a jak je przedawkujemy to przestaną działać. Trzeba od razu leczyć i nie czekać, a to oznacza, że konieczna jest równoległa restrukturyzacja, co wiąże się z akceptacją wyższych cen - mówił.
- Gdybyśmy nie zatrzymali tempa rozwoju energetyki wiatrowej, to mogłaby ona wytwarzać taki wolumen, który mamy z rosyjskiego węgla. Ten kryzys będzie trwał i potrzebujemy planu pomocy dla tych najbardziej potrzebujących, planu restrukturyzacji, oszczędzania. W innych krajach, gdzie będą wybory, mają odwagę to powiedzieć swojemu elektoratowi - zakończył Sławomir Dudek.