Kiedy PiS objęło władzę w listopadzie 2015 roku przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto wynosiło 4164 zł. W piątek GUS podał najnowsze dane o płacach w czerwcu, według których przeciętna płaca wynosi 5286 zł. Oznacza to, że przez ostatnie 4 lata i 7 miesięcy średnie zarobki zwiększyły się o 1120 zł brutto miesięcznie. Dziś mogłyby być jeszcze większe, gdyby nie zamrożenie gospodarki, które wygasiło silną przed epidemią presję na podwyżki płac.
Należy jednak pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze, na wynagrodzenia wpływa wiele czynników, nie tylko działania partii rządzącej (o czym nieco więcej poniżej). Po drugie, do wspomnianych wyżej danych o płacach należy podejść z pewną rezerwą, gdyż dotyczą tylko sektora przedsiębiorstw i uwzględniają jedynie duże i średnie firmy. Odrzuca się w nich natomiast te mające mniej niż dziesięciu pracowników. Na dodatek GUS nie liczy zatrudnionych na umowy zlecenie czy o dzieło, którzy są często gorzej wynagradzani.
Można też sięgnąć do innych danych o przeciętnych zarobkach w gospodarce narodowej, również publikowanych przez GUS. Obejmują one nie tylko sektor przedsiębiorstw, lecz wszystkie firmy, również te, które zatrudniają mniej niż dziesięć osób. Według tych danych średnie miesięczne wynagrodzenie brutto w całym ubiegłym roku wyniosło 4919 zł. Oznacza to, że w latach 2015-2019 wzrosło o 1020 zł, czyli o 26 proc. Z kolei w okresie poprzednich czterech lat, czyli od 2011 roku do 2015 roku, przeciętne zarobki poszły w górę o 500 zł, czyli o 15 proc.
Zobacz: Respiratory dla ministerstwa. Szumowski odpowiada posłom opozycji
Dlaczego zarobki rosły?
Skąd tak presja na wzrost płac w ostatnich latach? Było to spowodowane kilkoma czynnikami.
– Po pierwsze, był duży popyt na pracę. Mieliśmy rekordowe wskazania, jeśli chodzi o liczbę tworzonych miejsc pracy. Natomiast od 2013 roku spada w Polsce podaż pracy, czyli ilość osób, która jest dostępna na rynku. To wytworzyło bardzo silne napięcie, które przekładało się na to, że pracodawcy musieli poprawiać warunki zatrudnienia. Nie tylko płacowe, ale też pozapłacowe. To zmieniało obraz rynku – zauważa Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) ds. badań i analiz.
Ekspert zwraca uwagę, że demografia ma na rynek pracy coraz większy wpływ i będzie ona coraz większym problemem, gdyż podaż pracy na rynku będzie maleć. Ostatnio pisaliśmy o fatalnych dla Polski prognozach, zgodnie z którymi populacja naszego kraju skurczy się o prawie milion osób w ciągu najbliższej dekady, a udział osób w wieku produkcyjnym będzie malał na rzecz seniorów.
W ostatnich latach do wzrostu zarobków przyczyniło się też podniesienie płacy minimalnej. – Pomimo tego, że płace rosły dość szybko w ostatnich latach jak na polskie warunki, nie obserwowaliśmy wzrostu szarej strefy. To znaczy, że wzrost płacy minimalnej nie wypychał części pracowników poza legalne zatrudnienie – zauważa Kubisiak.
To napędzało wzrost wynagrodzeń, szczególnie wśród osób mniej zarabiających. Wzrost płacy minimalnej podnosi też wynagrodzenia które są "tuż nad nią". Osoby które zarabiają nieco więcej, wywierają wtedy presję na pracodawców. Jednak zdaniem eksperta PIE większe znaczenie niż wzrost płacy minimalnej miało ustanowienie stawki godzinowej. Ten element wypchnął z gospodarki te przedsiębiorstwa, które oferowały wynagrodzenie poniżej rozsądnych granic.
Na wzrost wynagrodzeń pewien wpływ miało także świadczenia 500+. W rozmowie z money.pl mówił o tym Ryszard Szarfenberg, przewodniczący Polskiego Komitetu Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu (EAPN Polska).
Według Szarfenberga nowe świadczenia wpływały na tzw. płacę progową. Osoby zastanawiające się nad podjęciem pracy w swoich decyzjach uwzględniały także pobieranie świadczenia 500 +, co dodatkowo wspierało podwyżki płac. Innymi słowy, nie były skłonne zacząć pracy, jeśli nie zaoferowano im odpowiednio wysokiego wynagrodzenia.
Pandemia "zresetowała" część trendów, które widzieliśmy na rynku pracy. W obecnych warunkach firmy skupiają się na tym, żeby utrzymać zatrudnienie, co odbywa się kosztem czasu pracy, ale też i wypłat. Zmniejszanie czasu pracy przekłada się bowiem na zarobki. Zdaniem Andrzeja Kubisiaka w tym roku możemy spodziewać się, że dynamika płac się bardzo "wypłaszczy”. W ostatnich latach wynagrodzenia rosły o 6-6,5 proc. w skali roku. W tym roku nie możemy liczyć na tego typu wzrosty. Ale nie należy spodziewać się też spadku wynagrodzeń.
Wynagrodzenia w czerwcu
W piątek GUS podał najnowsze dane z rynku pracy, które okazały się lepsze od oczekiwań. Spadek zatrudnienia w ujęciu rocznym był nieco mniejszy niż prognozowali ekonomiści. Znacznie wyższy od oczekiwań okazał się natomiast wzrost płac. Przeciętne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw, jak już wspomniano, wyniosło w czerwcu 5286 zł. Oznacza to, że w porównaniu z czerwcem ubiegłego roku wzrosło o 3,3 proc.
Andrzej Kubisiak komentuje, że dane GUS są nieco zbieżne z tym, co pokazało badanie ankietowe przeprowadzone przez PIE i PFR. Mimo to nie należy popadać w przesadny optymizm. Według Kubisiaka jest to związane trochę z odmrażaniem gospodarki, a więc też z nadejściem letnich miesięcy, a to dodatkowy impuls, który wpływa na rynek pracy w tym okresie. Ponadto jeśli firmy miały zaplanowane jakieś bonusy kwartalne, to często są one wypłacane właśnie pod koniec półrocza.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie