Średnie wynagrodzenie w kwietniu, czyli pierwszym pełnym miesiącu, w którym odczuwaliśmy skutki gospodarcze koronawirusa, wzrosło 1,9 proc. w porównaniu do kwietnia poprzedniego roku. Jeszcze w pierwszych miesiącach tego roku, dopóki wirusa nie było, te wzrosty sięgały 6-7 procent - pisze poniedziałkowa "Rzeczpospolita", analizując ostatnie dane GUS.
To oczywiście średnia. W praktyce oznacza to, że część branż cięła pensje. Były to te sektory, które najmocniej ucierpiały na zamrożeniu gospodarki: gastronomia, turystyka, produkcja aut. W tym ostatnim przypadku spadki wynagrodzeń sięgnęły 11 procent, w przypadku zakwaterowania i gastronomii było to 6,9 proc.
Podwyżki można było za to dostać w handlu. Tutaj w kwietniu płace wzrosły średnio o 3,3 proc.
Jak tłumaczą eksperci w rozmowie z "Rzeczpospolitą", choć w maju rząd pomału odmrażał gospodarkę i kolejne branże wracają do "nowej normalności", na podwyżki w przyszłych kilku miesiącach raczej nie ma co liczyć.
Wszystko dlatego, że kondycja finansowa przedsiębiorstw została silnie nadwątlona. Część obniżyła wymiar czasu pracy (a co za tym idzie - płaci pracownikom mniej), inne wysłały ekipy na postojowe. Wiele z nich zdecydowało się skorzystać z różnych form rządowej pomocy.
To jednak oznacza, że skoro firmy starają się jakoś sobie radzić w tym kryzysie, być może skala zwolnień nie będzie aż tak duża. Na razie minister pracy szacuje, że bezrobocie na koniec roku może wzrosnąć do poziomu 9-10 proc. (z niecałych 6 proc. obecnie).
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl