Od 2013 roku zatrudnienie w Polsce tylko rosło (porównując dane rok do roku). Trend ten odwrócił się w kwietniu, a w maju problem się pogłębił - wynika z najnowszych danych GUS.
W rok liczba osób pracujących w średnich i dużych firmach (z ponad 9 pracownikami) zmalała o 3,2 proc. To nawet gorszy wynik od prognozowanego przez ekonomistów spadku o 2,6 proc.
Warto przypomnieć, że jeszcze w 2019 roku tempo zatrudniania nowych pracowników dochodziło do 3 proc. rocznie, a w szczytowym momencie 2017 roku wynosiło około 4,5 proc. Teraz dość szybko statystyki maleją.
Jak przekłada się to na konkretne liczby? Przeciętne zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw zmniejszyło się w maju o około 85 tys. etatów. Łączny spadek od początku kryzysu to już 272 tys. - jest prawie dwukrotnie większy niż podczas globalnego kryzysu finansowego w 2008 roku.
"W maju, podobnie jak w poprzednim miesiącu, zaobserwowano dalsze ograniczenie zatrudnienia w części podmiotów, co przełożyło się na spadek przeciętnego zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw o 1,4 proc. w porównaniu z kwietniem bieżącego roku, kiedy to odnotowano spadek o 2,4 proc. i jednocześnie o 3,2 proc. w stosunku do analogicznego okresu ubiegłego roku" - wskazuje GUS.
W komentarzu czytamy, że było to wynikiem m.in. zakończenia i nie przedłużania umów terminowych (niekiedy z powodu sytuacji epidemicznej), zmniejszania wymiaru etatów a także rozwiązywania umów o pracę z pracownikami. Na spadek przeciętnego zatrudnienia wpływ miało też pobieranie przez pracowników zasiłków opiekuńczych, chorobowych, jak również przebywanie na urlopach bezpłatnych.
Zamrożenie gospodarki i powolne wracanie do normalności zmusza firmy do redukcji nie tylko miejsc pracy, ale także wielkości etatów. Efektem są z jednej strony mniejsze wynagrodzenia oraz wygaszanie silnej przed epidemią presji na podwyżki. W ostatnich latach normą był roczny wzrost płac rzędu 6-8 proc. W maju dynamika ta wyhamowała do niewiele ponad 1 proc.
Czytaj więcej: Najbogatsi biznesmeni branży medycznej. Potrafili przekuć koronawirusa w pokaźne zyski
Koniec sowitych podwyżek
Z danych GUS wynika, że przeciętne wynagrodzenie w średnich i dużych firmach wynosi 5120 zł brutto. To dokładnie o 1,2 proc. wyższa kwota niż w maju 2019 roku. Ostatni raz płace rosły tak wolno w 2013 roku, gdy średnia krajowa była poniżej 4 tys. zł brutto.
Warto zauważyć, że majowe dane są najsłabsze w tym roku. W marcu średnie zarobki były na poziomie blisko 5,5 tys. zł brutto, a w rekordowym grudniu 2019 przekroczyły 5,6 tys. zł brutto.
"W maju, w porównaniu z kwietniem, odnotowano dalszy spadek przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto w sektorze przedsiębiorstw. Spowodowane było to m.in. tym, że jeszcze w kwietniu kontynuowano wypłacanie nagród kwartalnych, rocznych oraz premii uznaniowych (które obok wynagrodzeń zasadniczych także zaliczane są do składników wynagrodzeń ), a w maju już tego typu wypłaty nie były w większości jednostek realizowane" - wskazują urzędnicy.
Kwoty podawane przez GUS to oczywiście wartości brutto wynagrodzenia. Na konto statystycznego Kowalskiego wpływa znacznie mniej pieniędzy. W maju na rękę pracownika zatrudnionego na umowę o pracę wychodzi przy oficjalnych stawkach około 3700 zł.
Czytaj więcej: Polacy kochają gotówkę, a jak inwestują, to bezpiecznie. Na Zachodzie jest zupełnie inaczej
702 zł - mniej więcej tyle zjadają składki na ZUS (emerytalna, rentowa, chorobowa). Kolejne niecałe 400 zł idzie z kwoty brutto na NFZ i 322 zł na zaliczkę z tytułu podatku dochodowego.
Trzeba pamiętać, że dane GUS uwzględniają jedynie duże i średnie firmy. Odrzuca się w nich natomiast te, mające mniej niż dziesięciu pracowników. Na dodatek GUS nie liczy zatrudnionych na umowy zlecenie czy o dzieło, którzy są często gorzej wynagradzani.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie