W czerwcu, jak wynika z ankietowych badań GUS – tych samych, na podstawie których obliczane są wskaźniki nastrojów konsumentów – poczucie pewności zatrudnienia było w polskich gospodarstwach domowych najniższe od wiosny 2023 r. Ponad 33 proc. respondentów oceniało, że w perspektywie roku stopa bezrobocia w Polsce wzrośnie (w tym 9,5 proc. oczekiwało wzrostu znacznego).
Był to jeden z powodów tego, że w czerwcu trzeci raz z rzędu zmalał tzw. Wyprzedzający Wskaźnik Ufności Konsumenckiej (WWUK), który wyraża oczekiwania gospodarstw domowych dotyczące stanu ich finansów i gospodarki ogółem właśnie w perspektywie roku. Jednocześnie wzrósł Bieżący Wskaźnik Ufności Konsumenckiej (BWUK).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Obawy Polaków, że ich miejsca pracy są zagrożone, podsyca fala doniesień o zwolnieniach grupowych. W czerwcu ukazały się m.in. informacje o planach zwolnienia wszystkich 1600 pracowników i zakończenia działalności w Polsce przez brytyjski bank NatWest, a także o znaczącej redukcji etatów w działającej w Mikołowie firmie Yazaki Automotive Products Poland oraz piotrkowskiej SFC Solutions.
Likwidacja etatów w przedsiębiorstwach
Potwierdzeniem tych niepokojących tendencji zdają się być ostatnie dane o zatrudnieniu i wynagrodzeniach w sektorze przedsiębiorstw, do którego GUS zalicza podmioty z co najmniej 10 pracownikami.
W maju, jak podał GUS w czwartek, przeciętne (tzn. przeliczone na pełne etaty) zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw zmalało o 0,5 proc. rok do roku, najbardziej od marca 2021 r., po zniżce o 0,4 proc. w kwietniu. Oba wyniki były gorsze niż oczekiwała większość ekonomistów.
Zmiany zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw w ujęciu rok do roku to jednak myląca miara sytuacji na rynku pracy. Każdego roku w styczniu GUS aktualizuje listę przedsiębiorstw, dopisując do niej te, które w poprzednim roku przekroczyły próg zatrudnienia na poziomie 10 osób i skreślając, te, które się skurczyły. To sprawia, że zmiany zatrudnienia rok do roku są zaburzane przez przeszłe zmiany struktury przedsiębiorstw. Przykładowo, jeśli w 2023 r. prężnie rozwijał się sektor usługowy, gdzie dominują mniejsze podmioty, a gorzej radził sobie sektor przemysłowy, gdzie jest więcej dużych firm, to nawet jeśli ich łącznie zatrudnienie wzrosło, na poziomie sektora przedsiębiorstw mogą się pojawić spadki.
Bardziej niepokojące jest to, że zatrudnienie maleje też w ujęciu miesiąc do miesiąca, czyli w tej grupie firm, które w tym roku zaliczane są do sektora przedsiębiorstw. W minionym miesiącu liczba etatów stopniała o 11,7 tys. Łącznie od stycznia (porównanie do grudnia nie ma sensu z powodu wspomnianej zmiany próby przedsiębiorstw) przeciętne zatrudnienie zmalało o niemal 29 tys. etatów – większe zniżki w tym czasie GUS odnotował poprzednio w pandemicznym 2020 r., a wcześniej w 2009 r., w czasie globalnego kryzysu finansowego. Porównywalny pod tym względem był jeszcze 2013 r., gdy polska gospodarka zmagała się ze skutkami kryzysu zadłużeniowego w strefie euro oraz końcem boomu inwestycyjnego związanego z organizacją rok wcześniej Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej.
Osób aktywnych zawodowo ubywa szybciej niż miejsc pracy
A jednak, jeśli czytać te dane we właściwym kontekście, sytuacja na rynku pracy jest dziś – z perspektywy pracowników – nieporównywalnie lepsza niż w tych kryzysowych latach. Po pierwsze, zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw na przestrzeni lat mocno wzrosło. Dzisiaj ubytek 29 tys. etatów jest relatywnie mniej dotkliwy niż dekadę temu. Po drugie – i ważniejsze – radykalnie zmieniła się sytuacja demograficzna Polski.
W I kwartale 2024 r. liczba osób aktywnych zawodowo (tzn. pracujących lub szukających pracy) w Polsce była niemal 100 tys. (czyli o 0,5 proc.) mniejsza niż rok wcześniej. Innymi słowy, z rynku pracy ubyło więcej osób niż zniknęło etatów z sektora przedsiębiorstw. We wszystkich wcześniejszych latach, gdy przeciętne zatrudnienie w tym sektorze malało, liczba osób aktywnych zawodowo rosła. Konsekwencją był wzrost bezrobocia. Dzisiaj ryzyko takiego scenariusza jest niewielkie, choć sami pracownicy ewidentnie nie są do tego przekonani.
Starzenie się ludności Polski i kurczący się w rezultacie zasób siły roboczej sprawiają, że nie sposób dokładnie ocenić, w jakim stopniu spadek zatrudnienia jest spowodowany trudnościami firm z pozyskaniem pracowników, a w jakim jest przejawem słabej koniunktury. To, że jednocześnie szybko rosną wynagrodzenia, sugeruje jednak, że deficyt pracowników odgrywa w spadku zatrudnienia dużą rolę.
Siła nabywcza płac rośnie jak nigdy wcześniej
W maju, jak podał GUS, przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wzrosło o 11,4 proc. rok do roku po zwyżce o 11,3 proc. w kwietniu. To na pierwszy rzut oka wyraźnie mniejsze podwyżki niż w pierwszych trzech miesiącach roku, gdy wynosiły średnio 12,6 proc., i mniejsze niż w kwietniu i maju poprzednich dwóch lat.
Interpretację tych danych utrudnia jednak to, o czym wspominaliśmy w kontekście zatrudnienia: doroczna rewizja próby przedsiębiorstw. Gdy porównujemy wynagrodzenia w tym roku do wynagrodzeń w zeszłym roku, zestawiamy ze sobą nieco inną grupę firm i pracowników. Z tego powodu lepiej jest analizować zmiany płac w ujęciu miesiąc do miesiąca, ale one z kolei są zaburzone przez czynniki sezonowe. Procedurę oczyszczania danych z wpływu takich czynników można zaś przeprowadzić na wiele sposobów, osiągając inne wyniki. Mimo to wyłania się z tego nieco inny obraz niż z danych surowych: bieżący rozpęd płac jest wciąż w okolicy 12 proc., podobnie jak w tym samym okresie minionego roku.
Co jednak ważniejsze, w ujęciu realnym – czyli po odjęciu inflacji – wynagrodzenia rosną radykalnie szybciej niż w ostatnich latach. W maju siła nabywcza przeciętnego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw zwiększyła się o 8,7 proc. rok do roku, tak jak w kwietniu. Pomijając nieco lepsze pod tym względem poprzednie dwa miesiące, realne płace w sektorze przedsiębiorstw w bieżącym stuleciu równie szybko rosły tylko raz: w 2007 r., gdy gospodarka była przegrzana.
Co niepokoi członków Rady Polityki Pieniężnej?
Bieżący rozpęd realnych płac (tzn. liczony na podstawie oczyszczonych z sezonowości zmian miesiąc do miesiąca) jest jeszcze wyższy, na co wskazywała miesiąc temu na LinkedIn prof. Joanna Tyrowicz, członkini Rady Polityki Pieniężnej. Odzwierciedleniem tego stanu rzeczy jest to, że w szerokiej gospodarce (gdzie nie ma problemu ze zmianą próby) uposażenia rosną szybciej niż w sektorze przedsiębiorstw. W I kwartale br. (nowszych danych nie ma) przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej realnie wzrosło o 11,1 proc. rok do roku – najbardziej we współczesnej historii Polski.
Szybki wzrost płac to częściowo konsekwencja podwyżki płacy minimalnej w 2024 r. o około 20 proc. rok do roku oraz jeszcze większych podwyżek wynagrodzeń w sektorze publicznym. Już dziś wiadomo, że w 2025 r. tak duże zmiany się nie powtórzą. Płaca minimalna ma wzrosnąć o około 8 proc., a płace w sektorze publicznym o niewiele ponad 4 proc. To sprawia, że ekonomiści co do zasady spodziewają się, że wzrost wynagrodzeń w całej gospodarce będzie w przyszłym roku wolniejszy niż w 2024 r. Przykładowo, analitycy z PKO BP, którzy dopiero co zaktualizowali swoje prognozy, oceniają, że dynamika wynagrodzeń zmaleje do niespełna 7 proc. z 13,6 proc. w tym roku (nominalnie).
Nie jest to jednak jedyny możliwy scenariusz. Jeśli ożywienie w gospodarce będzie bardziej żywiołowe niż dziś oczekują ekonomiści – a to możliwe biorąc pod uwagę zaskakująco szybki bieżący wzrost siły nabywczej płac, który napędzał będzie konsumpcję – konsekwencją będzie silniejsze odrodzenie popytu na pracowników. Wobec tego, że liczba osób aktywnych zawodowo gwałtownie (jak na procesy demograficzne) się kurczy, presja na wzrost płac może być niemal równie silna jak w tym roku. To zdecydowanie nie jest obraz ochłodzenia na rynku pracy.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl