Polska Grupa Zbrojeniowa miała być odpowiedzią na problemy rozdrobnienia, wewnętrznych wojen oraz rozproszonego nadzoru, które przez lata toczyły krajowy przemysł obronny. Decyzja o stworzeniu "czapy" łączącej dziesiątki spółek produkujących na potrzeby wojska zapadła jeszcze za rządów Platformy Obywatelskiej i zakończyła się w marcu 2015 r. Wówczas spółka jako całość została objęta nadzorem Ministerstwa Skarbu Państwa. Wcześniej część przedsiębiorstw podlegała MON.
Po zmianie władzy jesienią 2015 r. zapadła decyzja o przekazaniu PGZ pod nadzór Ministerstwu Obrony Narodowej. – Naszą ideą było wyeliminowanie sytuacji, w której minister odpowiedzialny za wojsko, jego budżet i wyposażenie, odpowiada równocześnie za sytuację finansową spółek produkujących to wyposażenie. Podporządkowanie PGZ resortowi było praźródłem patologii, które dziś znalazły się w centrum uwagi opinii publicznej - mówi money.pl Tomasz Siemoniak, który za czasów kierowania resortem obrony zdecydował o utworzeniu PGZ, a dziś zasiada w sejmowej komisji obrony.
Takie samo podejście przed kilkoma miesiącami przedstawiał w rozmowie z nami Michał Likowski, ekspert do spraw uzbrojenia i redaktor naczelny branżowego magazynu "Raport". - Nie najlepiej się dzieje, kiedy ten, który jest właścicielem, robi u siebie zakupy - tłumaczył.
Konglomerat od wszystkiego
Polska Grupa Zbrojeniowa, jak sama informuje, to dziś ponad 60 spółek o obrotach sięgających 4,5-5 mld zł. W jej skład wchodzą zarówno zakłady produkujące na potrzeby wojsk lądowych, jak choćby Huta Stalowa Wola czy Rosomak, zakłady lotnicze – m.in. WZL nr 1,2,4 czy Fabryka Broni "Łucznik", "Maskpol" oraz głośna przed kilkoma miesiącami PGZ Stocznia Wojenna, której siedziba znajduje się w… Radomiu.
Ideą tworzenia tak szerokiego konglomeratu było zapewnienie możliwości produkcji jak najszerszego katalogu wyrobów na potrzeby wojska, jak i zdobycie zagranicznych rynków. Oba kierunki "natarcia" dotychczas nie zrealizowały pokładanych w nich nadziei.
Prezes PGZ Witold Słowik przyznał na łamach wnp.pl w dniu zatrzymania Bartłomieja M., że pod koniec 2018 r. udało się podpisać umowy na "dostawy zestawów bezzałogowych statków powietrznych z PMT >>Orlik<<, blisko 900 ciężarówek Jelcz, 20 000 pistoletów produkowanych w Fabryce Broni w Radomiu oraz na kilkaset lekkich moździerzy piechoty z zakładów w Tarnowie".
To jednak niewiele, gdy porówna się te kontrakty z zapowiedziami.
PGZ została bowiem niejako wyeliminowana z przetargu na dostawy systemu rakietowego średniego zasięgu HOMAR. Przez kilkanaście miesięcy twierdzono, że państwowa firma będzie go realizowała wspólnie z wybranym dostawcą zagranicznym. Ostatecznie okazało się, że kompletny system dostarczą Amerykanie. Podobnie było z programem Wisła. Amerykanie w zasadzie wyeliminowali rolę PGZ z dostaw, a system wsparcia dowodzenia IBCS może doprowadzić do sytuacji, w której w programie Narew rola PGZ może okazać się marginalna.
Eksportu niemal brak
O tym, jak wygląda kwestia przychodów z eksportu, świadczy fakt, że w 2016 r. więcej broni niż Polacy eksportowali choćby Czesi, Białorusini czy Bułgarzy. Sprzedana za granicę broń była warta 389 mln euro.
- Skala działania PGZ jest tak szeroka, że racją bytu firmy powinien być eksport, a ten niemal nie istnieje. Sytuacja jest tak fatalna, że przemysł ratują wielkie zaliczki z MON, ale i one się kończą. Firmy nie są w stanie absorbować więcej pieniędzy, gdy już nie są w stanie więcej produkować – mówi nam Tomasz Siemoniak.
W dodatku PGZ "przepaliło" około 40 mln zł na przejęcie oraz uratowanie od likwidacji Autosanu, by następnie "spóźniać się" ze składaniem ofert na dostawy autobusów dla wojska. Teraz firma ma przejść w ręce Polskiej Grupy Energetycznej.
Zaufanie
W perspektywę eksportu polskiego uzbrojenia boje także karuzela kadrowa – w ciągu 3 lat pracami PGZ kierowało czterech prezesów. To nie buduje zaufania do firmy w branży, której działanie opiera się m.in. o zaufanie. Nie wystarczy bowiem dobry produkt, co doskonale pokazał przykład Rosomaka produkowanego w Siemianowicach Śląskich. W ocenie Tomasza Siemoniaka poza konkurencją na porażkę polsko-słowackiego projektu negatywnie wpłynęło również zrażenie strony słowackiej "breweriami Antoniego Macierewicza z Centrum Kontrwywiadu NATO".
Za próbę odbudowy zaufania do firmy można uznać powołanie na stanowisko prezesa Witolda Słowika, który uchodzi za człowieka premiera Mateusza Morawieckiego. Choć, co przyznawał po jego powołaniu w rozmowie z money.pl Michał Likowski, trzecia zmiana w trakcie jednej kadencji "nie jest stanem pożądanym przez jakikolwiek przemysł", to na plus należy zapisać szansę na wyprowadzenie PGZ spod kontroli MON. - To jednak jeszcze nie jest przesądzone. Jednak ze względu na to, że premier Morawiecki zdecydowanie stawia na rozwój naszego przemysłu, może być pozytywną zmianą - mówił.
- PGZ padła ofiarą chaosu w MON - tak określił miejsce, w którym znajduje się Grupa, Tomasz Siemoniak, zasiadający w sejmowej komisji obrony.
W efekcie wyniki finansowe narodowego czempiona są dalekie od oczekiwań. Rok 2017 PGZ zamknęła zyskiem 200 mln zł z podstawowej działalności, jednak w ogólnym rozrachunku cała Grupa jest 104 mln zł na minusie. Stąd w łonie rządu toczą się debaty o tym, czy pompować pieniądze w całe PGZ, czy zdecydować się na znaczące wsparcie "perełek", które są w stanie zaistnieć na świecie. Sam prezes Grupy w rozmowie z portalem wnp.pl przyznaje, że "sytuacja (finansowa - red.) z pewnością nie jest idealna", ale "są spółki, które mają bardzo dobre wyniki".
- Niezadowalające wyniki niektórych spółek są bowiem spowodowane wieloletnimi zaniedbaniami i błędnymi decyzjami. Ich wyprowadzenie na prostą to zadanie na lata. Robimy jednak wszystko, by ten stan rzeczy zmienić - stawiamy na inwestycje i rozwój - mówi Słowik we wspomnianym wywiadzie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl