Biznesmena w ubiegły piątek zatrzymali funkcjonariusze ze specjalnej grupy pościgowej wielkopolskiej i stołecznej policji. To tzw. "łowcy głów". W rozmowie z piątkową "Gazetą Wyborczą" zdradzili kulisy akcji, po której zatrzymano Marka Falentę.
Zaczęło się 1 lutego. Wtedy sąd nakazał doprowadzić biznesmena do zakładu karnego. Ten jednak jest nieuchwytny. Później okazuje się, że jest w bytomskim szpitalu, gdzie z nikim nie rozmawia, "wpatruje się tylko w ekran laptopa".
Później Falenta zapada się pod ziemię, a 1 marca sąd wystawia list gończy. Niespełna 3 tygodnie później do akcji wkraczają "łowcy głów". - Miał przewagę. Nagrania z kamer monitoringu, po które moglibyśmy sięgnąć, zostały już w większości skasowane - mówi jeden szefów specjalnej grupy.
Obejrzyj: "Ta sprawa ich kompromituje". Tomasz Siemoniak o poszukiwaniu Falenty
Po kilku dniach jest pierwszy trop - kamera na słowackiej autostradzie nagrała Audi A6 przedsiębiorcy. Na fotelu pasażera siedział on sam (choć twarz zakrył twarz przeciwsłoneczną osłoną), a kierowała - jak się później okazało - jego 30-letnia współpracownica. Nie jeździli dużo, bo kobieta była niedoświadczonym kierowcą. Maksymalnie 500 km dziennie.
Później kolejne informacje - z Austrii, Francji czy Włoch. Konkretów jednak brakuje.
Jak pisze "Wyborcza", te pojawiły się 1 kwietnia. Trop wiedzie do Hiszpanii. "To nie prima apriils, jedziemy po niego" - mieli usłyszeć szefowie od "łowców głów".
Afera podsłuchowa: Marek Falenta skazany
Funkcjonariusze trafiają do miejscowości Cullera, 30 km od Walencji. To wschodnie wybrzeże kraju. 4 kwietnia policjanci udając turystów robią rekonesans w mieście. Szukają samochodu, ale nigdzie go nie widać. Postanawiają sprawdzić apartamentowce, w których są spore garaże podziemne.
Przy jednym z nich pytają pracujących robotników o Falentę, pokazują zdjęcie. Ci potwierdzają, że widzieli go z kobietą.
W ubiegły piątek hiszpańscy policjanci (Polacy im asystowali) pukają do drzwi apartamentu na 9 piętrze. Nikt nie otwiera przez 2 godziny, Falenta i jego towarzyszka udają, że nikogo nie ma w pokoju. Nie ma zgody sądu na wejście siłowe, więc trzeba czekać.
Ale jeden z funkcjonariuszy wpada na pomysł, by do zamka włożyć inny klucz. Zadziałało, bo Falenta spanikował. Wybiegł na balkon i przeszedł przez barierkę. Kobieta krzyczy do funkcjonariuszy by nie wchodzili, bo biznesmen skoczy z 9. piętra.
Ostatecznie wpuszcza policję do pokoju, a Falenta siedzi okrakiem na balkonowej barierce. - Wcale nie chciał skoczyć - mówią funkcjonariusze i dodają, że wyglądał raczej, jakby bał się, że spadnie.
Ostatecznie się poddaje i zostaje schwytany. Teraz czeka na wyrok hiszpańskiego sądu i to, czy ten wyda go Polsce.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl