Premier Mateusz Morawiecki mówił po unijnym szczycie na temat budżetu, że Polska osiągnęła to, co chciała: pieniądze i uniezależnienie przyznawania środków od – jak to ujął szef rządu – tzw. praworządności. O jakich kwotach mowa?
"W ramach łącznej puli środków wynegocjowaliśmy grubo ponad 700 mld zł. Na to składają się dotacje - ponad 620 mld zł, reszta to uprzywilejowane pożyczki, nie jest wykluczone, że będą na zerowym oprocentowaniu" – to z kolei słowa premiera ze środy, który podkreślił w Sejmie, że Polska jest największym beneficjentem funduszu spójności.
Gdy Mateusz Morawiecki skończył chwalić efekty swoich negocjacji, w Brukseli – jak podaje Polska Agencja Prasowa – pojawił się projekt rezolucji Parlamentu Europejskiego na temat budżetu, który wbija kij w mrowisko.
Okazuje się, że większość grup politycznych nie akceptuje stanowiska, które wypracowali przywódcy. W dokumencie wskazano na zbyt niski poziom dotacji względem pożyczek oraz zbyt luźne powiązanie pozyskiwania środków z zasadami praworządności.
"Proponowane cięcia w programach zdrowotnych i badawczych są niebezpieczne w kontekście globalnej pandemii; proponowane cięcia w edukacji, transformacji cyfrowej i innowacjach podważą przyszłość następnego pokolenia Europejczyków" – wymieniono w projekcie, który opublikował PAP.
Rezolucję stworzyła Europejska Partia Ludowa, której szefem jest Donald Tusk. Nie podpisała się pod nią tylko jedna frakcja, czyli Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, którą zasilają posłowie PiS-u. Czy wobec tego słynne, powtarzane niegdyś przez Jarosława Kaczyńskiego sformułowanie "wina Tuska" powinno teraz brzmieć "zemsta Tuska"? Eksperci wskazują, aby w krytyce propozycji budżetowej nie dopatrywać się ataku na Polskę. To sygnał dla przywódców, by bardziej odpowiedzialnie komunikować rezultaty negocjacji.
- Odkąd Parlament Europejski zyskał większe znaczenie i ma większy wpływ na procedowanie spraw europejskich, i zabezpieczenie budżetu, stał się miejscem euroentuzjastów, którzy krytykują premierów i którym nie podoba się to, że budżet jest za mało ambitny, i za mało nastawiony na granty. Niewykluczone, że Parlament Europejski będzie chciał to zmienić - mówi money.pl dr Maciej Bukowski, prezes WiseEuropa.
- W Radzie jest jednomyślność, dlatego powstają kompromisy, aby każdy premier, wracając do swojego kraju, mógł mówić, że odniósł zwycięstwo. Ale Parlament Europejski jest w całych tych negocjacjach kolejnym ważnym aktorem, dlatego politycy powinni być bardziej ostrożni z deklaracjami, ponieważ ten proces jeszcze trwa - dodaje.
Jeszcze latem tego roku budżetem zajmie się Parlament Europejski, który oficjalnie zgłosi swoje poprawki. Wczesną jesienią prawdopodobnie dowiemy się, ile środków faktycznie przypadnie Polsce. W październiku projekt budżetu ponownie wróci pod obrady Rady, a w grudniu powinna nastąpić zgoda europarlamentu na kształt budżetu i ratyfikacja przez wszystkie państwa członkowskie. Zaś dopiero w styczniu 2021 roku rozpocznie się wdrażanie wieloletnich ram finansowych.
- Czy kwoty, które wymienił premier, są nierealne? Zakładam, że będzie coś przybliżonego, natomiast piłka dalej jest w grze. Spodziewam się, że będzie więcej środków, ale na inwestycje zielone. Warunkiem skorzystania z tych pieniędzy będzie przyjęcie celu zeroemisyjnego. Polska nie powinna wstrzymywać tego kierunku, choć w rządzie jest wielu "węglo-entuzjastycznych" polityków – puentuje ekspert.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl