Wśród pasjonatów technologii krąży żart o piramidzie potrzeb Masłowa. Zwykło się przyjmować, że na samym jej dole są potrzeby fizjologiczne – jedzenie, tlen, woda, seks, sen. Techmaniacy dodają – jeszcze niżej! – kolejną potrzebę: WiFi (WLAN). Niestety w administracji publicznej i samorządowej nad Wisłą ten żart raczej by się nie przyjął.
5600 – tyle publicznych hot spotów, uruchomionych przez samorządy, funkcjonuje obecnie nad Wisłą. To WiFi w parkach, na miejskich placach, głównych arteriach. Nie wiadomo za to, ile dokładnie hot-spotów funkcjonuje w samych urzędach. – Nie mamy takich danych, urzędy działają w tej kwestii samodzielnie. To wymagałoby wydzwonienia wszystkich 2,5 tys. gmin – mówi Karol Manys, rzecznik Ministerstwa Cyfryzacji.
Choć dokładnych liczb nie ma, obraz tego, jak wygląda sprawa WiFi w urzędach, daje wspólny raport Cisco i Exatela zrealizowany przez IDC. I jest to obraz raczej mało optymistyczny.
„Mamy sieć WLAN, ale ograniczamy jej wykorzystanie, bo teraz urzędnicy mają internet w służbowych telefonach komórkowych” – opowiedziała analitykom z IDC jedna z urzędniczek. Inny pracownik administracji przyznał, że w jego urzędzie WiFi jest jedynie w sali konferencyjnej. Czemu tylko tam? „Nie ufamy tej technologii” – odparł.
Choć to tylko kilka opinii – a zdarzały się także i pozytywne – przyczyn tego wciąż dość bojaźliwego podejścia jest kilka.
WiFi, czyli czas i pieniądze
Powszechnie uważa się, że korzystanie z publicznych sieci WiFi jest ryzykowne, bo z mocnymi zabezpieczeniami nie mają one wiele wspólnego. Istnieje przekonanie, że każdy – kto choć trochę zna się na technologiach – może je podsłuchać. Może też stworzyć fałszywą kopię sieci. Nic nie stoi na przeszkodzie, by uruchomić pod urzędem hot spot o nazwie identycznej, jak ten urzędowy, np. „miejskie wifi”. Cyberprzestępca liczy w takim wypadku na to, że internauci pomylą dostępne sieci i zalogują się do jego fałszywki. A wtedy on przejmie wszystko, co użytkownicy w sieci robią, piszą i wysyłają – w tym także dane do logowań na rozmaitych kontach.
O ile w tym drugim przypadku ryzyko istnieje – trzeba być po prostu czujnym, o tyle kwestia bezpieczeństwa samej sieci bezprzewodowej to zupełnie co innego. „Ograniczanie używania sieci WLAN nie spowoduje wzrostu bezpieczeństwa. Hakerowi wystarczy jeden punkt dostępu” – czytamy w raporcie.
W istocie – jeśli sieć jest słabo zabezpieczona, cyberprzestępca to wykorzysta. Ale jeśli w urzędzie – biurze, domu, gdziekolwiek – działa nawet kilka odpowiednio zabezpieczonych sieci WiFi, wykorzystanie ich w niecnych planach może być bardzo trudne lub niemożliwe. Ba, gdy są odpowiednio odseparowane – osobna sieć dla petentów, osobna dla urzędników itd. – ryzyko jakichkolwiek wpadek maleje niemal zupełnie.
Z bezpiecznym WiFi w pracy wiąże się nie tylko większa mobilność i oszczędność czasu oraz pieniędzy. - Swoboda przemieszczania się w pracy to wiele spraw załatwionych szybciej i skuteczniej. A jeśli dodamy do tego m.in. wydzielone sieci dla użytkowników (inny dla klientów, inny dla pracowników a jeszcze inny dla administratorów), pełne logowanie zdarzeń oraz możliwość ich analizy – otrzymamy przepis na bezpieczne środowisko pracy – mówi Paweł Deyk, kierownik ds. kluczowych klientów na rynku publicznym w Exatelu. Dla urzędów to choćby lepszy kontakt z obywatelami czy redukcja kosztów związanych z modernizacją sieci przewodowych.
Miasto moje, a w nim… sztuczna inteligencja i WiFi
Co więcej, bezprzewodowa sieć można zrewolucjonizować nie tylko funkcjonowanie samego urzędu, ale i miasta.
Smart cities – to jedno z haseł, które stawiane są na równi z hasłem „cyfrowa przyszłość”. Za kilka, kilkanaście lat miasta będą wyglądały zupełnie inaczej. Naszpikowane milionami urządzeń internetu rzeczy (IoT) w dużym stopniu będą funkcjonowały automatycznie.
Uliczne światła, kierowanie ruchem drogowym, monitoringiem, wolnymi miejscami parkingowymi, wysyłanie informacji do autonomicznych aut – wszystko to będzie możliwe dzięki technologii 5G. A technologia 5G z kolei będzie w pełni stabilnie i poprawnie funkcjonowała tylko w jednym przypadku – jeśli wokół będą działały sieci wi-fi.
Niektóre z miast w Polsce już korzystają – choć wciąż nieśmiało – z udogodnień nowych technologii. We Wrocławiu od dwóch lat funkcjonują inteligentne sieci wodociągowe. Setka urządzeń (IoT) monitoruje ilość i ciśnienie przepływającej przez rury wody. W razie anomalii natychmiast alarmuje centralę. W ten sposób miasto oszczędza setki milionów litrów wody rocznie.
Niestety, to jeden z wyjątków. W światowym rankingu „2018 Smart Cities Index”, który ocenia scyfryzowanie miast, długo trzeba szukać polskich śladów. Dopiero na 110. miejscu znajduje się Warszawa. Dominują miasta skandynawskie. W skali kontynentu zaś ideałem jest Estonia. Prawo dostępu do internetu zapisane jest w jej konstytucji, a kraj niemal w całości pokryty jest siecią darmowych hotspotów.
Czy i w Polsce tak będzie? Nadzieję na to daje unijny program WiFi4EU, którego celem jest lepszy dostęp do internetu w państwach członkowskich. W jego ramach gminy mogą ubiegać się o bony wartości 15 tys. euro na zakup i instalację sprzętu do budowy sieci bezprzewodowej w przestrzeni publicznej. Gmina, która z tego skorzysta, musi stworzyć bezpłatne WiFi w ciągu półtora roku. Wnioski można składać na stronie www.wifi4eu.eu.
Dlaczego warto korzystać z hotspotów także w administracji publicznej i samorządowej? Więcej odpowiedzi na te pytania można znaleźć w przytaczanym raporcie Cisco i Exatela – do ściągnięcia pod tym linkiem.