Narodowy Bank Polski ustawowo ma za zadanie dbać o stabilność polskiej waluty i cen poprzez m.in. sterowanie stopami procentowymi. Ma również wyłączne prawo do wypuszczania monet i banknotów, w tym także kolekcjonerskich, którymi można płacić. Ta ostatnia funkcja zaczęła wzbudzać ostatnio wiele kontrowersji.
Przed kolekcjonerami prawdziwe "żniwa". Szykuje się rekordowy rok pod względem emisji, ale zamiast zacierania rąk, wielu pasjonatów, szczególnie tych drobnych ciułaczy, narzeka na politykę NBP.
W 2018 roku do obiegu trafiło 16 różnych zestawów monet kolekcjonerskich w nakładzie blisko 280 tys. sztuk. Ich łączna wartość nominalna wyniosła prawie 5,3 mln zł, zaś NBP ze sprzedaży wszystkich mógł zainkasować blisko 80 mln zł.
To jednak nic. Na ten rok zaplanowano aż 24 różne kolekcje monet (w tym jednego banknotu), czyli o połowę więcej niż rok wcześniej. To też znacznie więcej niż w poprzednich latach. Przed 2017 rokiem było ich maksymalnie 20 rocznie. Jeśli wszystkie emisje się sprzedadzą, na rynek trafi bilon o wartości nominalnej 6 mln 789 tys. zł.
Nie znane są jeszcze ceny sprzedaży przyszłych emisji, ale na podstawie szczegółowej charakterystyki monet i cen sprzed roku można szacować, że do kasy NBP wpłynie za nie ponad 100 mln zł. Dla banku to niemal czysty zysk.
Fala krytyki. Bez odpowiedzi
- Kiedyś to było kolekcjonowanie. Monety wychodziły rzadziej, były ciekawsze i często kosztowały mniej. Nie trzeba było wydawać od razu kupy pieniędzy. Teraz to jest grzybobranie. Co miesiąc wychodzi kilka nowych monet, a te najlepsze są praktycznie tylko dla wybrańców - komentuje pan Leszek, kolekcjoner z Opola.
Przyznaje, że od lat kupuje monety okolicznościowe w NBP. Ma ich tak dużo, że nawet nie jest w stanie ich zliczyć. Kupuje co ciekawsze okazy z myślą o swojej córce, która w przyszłości będzie mogła je spieniężyć. Biorąc pod uwagę, że z biegiem czasu taki bilon zyskuje na wartości, może się z tego uzbierać duża kwota.
Pan Leszek narzeka jednak, że ceny, jakie NBP życzy sobie za kolejne monety, są coraz wyższe i nieosiągalne dla zwykłego śmiertelnika. Za przykład podaje najnowszą kolekcję z 27 lutego, wypuszczoną z okazji 100 lat złotego. Za zestaw dziewięciu monet (1 gr, 2 gr, 5 gr, 10 gr, 20 gr, 50 gr, 1 zł, 2 zł, 5 zł) wykonanych ze złota trzeba było zapłacić 23 tys. zł. Analogiczny srebrny zestaw to wydatek 3,4 tys. zł.
- Nie pozwoliłbym sobie wydać tyle pieniędzy. Nigdy nie wiadomo, co będzie z takimi monetami. Czy uda się je później sprzedać z zyskiem. A to bardzo duże kwoty - przyznaje nasz rozmówca.
Na temat ostatniej emisji kolekcjonerskiej zrobiło się na tyle głośno, że temat wręcz się upolitycznił. Marta Golbik, posłanka Platformy Obywatelskiej, sugeruje, że za pieniądze od kolekcjonerów bank może wypłacać dyrektorkom prezesa Glapińskiego bajońskie sumy albo załatać 2,5 mld zł straty, jakie bank wykazał w ostatnim rocznym sprawozdaniu finansowy.
W mediach społecznościowych czy na forach numizmatyków jest wiele podobnych opinii.
Niektórzy kolekcjonerzy nawołują nawet do bojkotu oferty NBP. W skuteczność takich działań jednak trudno wierzyć.
- Wiadomo jak tego typu akcje się kończą. Zawsze ktoś się wyłamie, a że nakłady często nie są duże, bank sobie poradzi - podkreśla pan Leszek. Wskazuje, że choć nie zna motywacji NBP, wszystko wygląda na akcję zbierania pieniędzy, a nie dbanie o rynek numizmatów w Polsce.
Co na wszystkie zarzuty NBP? Bank dużą liczbę emisji tłumaczy po prostu chęcią upamiętniania ważnych dla Polski historycznych rocznic i postaci. A okazji do tego w tym roku jest wyjątkowo wiele. Podkreśla przy tym, że nakłady emisyjne monet są dla większości tematów niższe niż w latach poprzednich i dopasowane do aktualnego zainteresowania kolekcjonerów.
"Ceny wartości kolekcjonerskich w tym monet srebrnych i złotych ustalane są w NBP z uwzględnieniem kosztów bezpośrednio oraz pośrednio związanych z ich produkcją i sprzedażą, kosztów ich przygotowania do sprzedaży oraz marży NBP" - tłumaczy rzecznik banku. Dodaje, że zyski z ich sprzedaży zasilają wynik finansowy NBP, a 95 proc. z niego jest przekazywana do budżetu państwa.
Mówimy: sprawdzam!
Kolekcjonerzy narzekają na ceny, ale czy faktycznie jest coraz drożej? W tym roku najczęściej emitowane będą srebrne monety próby 925/1000 o średnicy 32 milimetrów i nominale 10 zł. W styczniu i lutym były sprzedawane po 120-130 zł, a jeszcze cztery lata temu chodziły po około 100 zł. Dekadę temu można je było kupić po 65 zł, ale też znacznie większa pula trafiała do obiegu, a to obniża ich wartość.
Monety "100 lat złotego" to nie pierwsze i ostatnie, które w tym roku będą sprzedawane za tysiące złotych. Pierwsza tegoroczna emisja - złota pięćsetka "Skarby Stanisława Augusta - Stefan Batory" kosztowała 13,5 tys. zł. Przed nami jeszcze np. kolekcja na 100-lecie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Złota moneta o nominalne 200 zł będzie zapewne do kupienia za około 3 tys. zł.
"100 lat złotego w wersji złotej to około 272 zł za gram złota i 500 sztuk nakładu, skoncentrowanego na rynku polskim. To bardzo dużo. Prawie 80 zł za gram więcej, niż w przypadku Jana Olbrachta ze Skarbów Stanisława Augusta, którego nakład wynosi 600 sztuk" - zauważa Bartosz Adamiak, redaktor naczelny Mysaver.
Podkreśla, że cena jest oszałamiająca, jeśli zestawi się ją z monetami bulionowymi, jednak nakłady rzędu 500 egzemplarzy to niewiele. Zastanawia się, ilu na rynku jest kolekcjonerów, którzy mogą sobie pozwolić na zakup zestawu monet za prawie 25 tys. zł. Jak zauważa, wykupienie całego nakładu to warunek konieczny do tego, by produkt stał się deficytowy, a jego wartość rynkowa wzrastała.
Testem dla NBP i wszystkich nawołujących do bojkotu będzie kolejna emisja, zaplanowana na 21 marca. Cena 10-złotowej srebrnej monety o średnicy 32 milimetrów, upamiętniającej wyprawę wileńską, nie jest jeszcze znana, ale zapewne będzie kosztować około 120-130 zł. Do obrotu przeznaczono do 13 tys. sztuk.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl