To jedna z "koronawirusowych obietnic" rządu i premiera Mateusza Morawieckiego. Skoro Polakom wiedzie się gorzej, to i administracja publiczna powinna się odchudzić.
Jak wynika z informacji money.pl, analizy sytuacji kadrowej w poszczególnych resortach i urzędach wciąż trwają. Wstępne plany mówiły o redukcji 20 proc. zatrudnienia. Jednak do niektórych ministerstw trafiły sygnały, że powinny analizować, czy są w stanie zmniejszyć zatrudnienie o około 10 proc. Taką propozycję redukcji zatrudnienia usłyszeliśmy w trzech resortach.
Związki zawodowe już się szykują do boju o zwalnianych. - Nie podoba nam się to, co zapowiada rząd - mówi money.pl Marek Lewandowski, rzecznik NSZZ "Solidarność". Tymczasem... boju może nie być. Niektóre instytucje już się zastanawiają, jak wykazać redukcję etatów i jednocześnie nikogo nie zwolnić.
- Administracja ma to do siebie, że się czasami rozrasta. Jak ten trawnik, warto czasami ją przyciąć - powiedział w jednym z wywiadów Marcin Horała, wiceminister infrastruktury. Jak zaznaczył, "odchudzanie administracji musi być inteligentne". O tym, ile osób ma odejść z jego resortu, mówić już nie chciał.
Nieco inaczej o zwolnieniach w strefie budżetowej mówi minister finansów Tadeusz Kościński. W programie "Money. To się liczy" przekonywał, że państwo musi działać jak korporacja. A ta nie może sobie pozwolić na nieuzasadnione koszty. Tą nadwyżką wydatków nad przychodami mają być właśnie urzędnicy. Na słowach na razie jednak się skończyło. O tym, ile osób ma się pożegnać z pracą w jego resorcie, też mówić nie chciał.
Czytaj także: Stopy procentowe. RPP nie schodzi z obranego kursu
To głosy oficjalne. Nieoficjalnie za to można usłyszeć, że każde ministerstwo i instytucja objęta redukcją będzie po prostu kombinować. Tak, by wykazać mniejszą liczbę pracowników, a jednocześnie nie zakłócić funkcjonowania urzędów.
- Dobry zarządzający zrobi to tak, żeby wilk był syty i owca została cała. Niemal na pewno cięte będą wolne wakaty, a rekrutacja na jakiś czas zatrzymana. Już to powinno pomóc, by zadowolić "górę". Do pracy w administracji nie ma kolejek, więc to będzie w wielu miejscach pierwszy krok - mówi money.pl jeden z wiceministrów.
I jak dodaje, w jego resorcie są stanowiska, które nie są obsadzone od miesięcy. Od dawna nie było na nie żadnego chętnego. W budżecie z kolei pieniądze na taką osobę są. Ale gdy nie będzie wolnego etatu, będzie można wykazać oszczędności.
Z drugiej strony w wielu miejscach dyrektorzy przestaną "zachęcać emerytów do dłuższej pracy".
Czytaj także: Deutsche Bank przegrał z frankowiczem. Rekordowa kwota
- Nie wyobrażam sobie, żeby zwolnić kogokolwiek ze względu na wiek i prawo do emerytury. Najpewniej jednak przestaniemy zachęcać osoby z największym doświadczeniem do pozostania w pracy. W planie wykażemy większą liczbę odejść dobrowolnych w ciągu roku, do tego dołączymy brak nowych etatów. I oby się zgadzało - mówi z kolei anonimowo jeden z urzędników w instytucji, którą premier Mateusz Morawiecki też zobowiązał do redukcji zatrudnienia.
- Choć to może brzmieć niewiarygodnie, to w urzędach też się planuje wymianę pokoleniową. Za urzędników, którzy na przepisach zjedli zęby, trzeba kogoś mieć. Lepiej o tym myśleć zawczasu - dodaje.
Na pytanie, ile konkretnie wyniesie redukcja etatów, najczęściej przedstawiciele resortów milczą, zasłaniając się brakiem kompetencji, bo to po stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów leży opracowanie założeń. Nie wiedzą, czekają na decyzję. A tych na razie nie ma. Niespełna miesiąc temu rząd podczas z jednego posiedzeń zobowiązał szefa Kancelarii Premiera do opracowania planu oszczędności. Nie pojawiły się jednak żadne konkrety: ilu urzędników odejdzie, w jakich miejscach.
Związki zawodowe nie dostały jeszcze informacji o redukcji etatów. - Mijają kolejne dni, słyszymy kolejne zapowiedzi, a konkretów brak - mówi money.pl Beata Wójcik, przewodnicząca Związku Zawodowego Pracowników ZUS.
- Oczywiście, że to źle wpływa na morale zespołu. Kolejne tarcze dorzuciły nam nowych obowiązków, a teraz słyszymy, że w nagrodę za ciężką pracę pożegnamy się z pracą - ironizuje.
- Wie pan, jaka jest prawda o polskich urzędach? To praca ponad miarę za kiepskie pieniądze, ale to praca stabilna. Na tyle, że można sobie wziąć kredyt - mówi. I jak dodaje, tylko ta wizja skłania kogokolwiek do poświęcenia się tej pracy. - Jak reagujemy na informacje o planowanej redukcji etatów? Przypominamy, że od pół roku robimy nieustannie nadgodziny. To chyba najlepiej świadczy o potrzebach w urzędach - mówi.
Podobne odczucia są w innych związkach zawodowych. - Ja sobie nie wyobrażam, żeby mogło dojść do zwolnień, chyba żeby komuś zależało na pogorszeniu ściągalności należności do budżetu. Jak w innych miejscach w budżetówce, i u nas krucho z pracownikami - mówił money.pl Sławomir Siwy, przewodniczący Związku Zawodowego Celnicy PL.
Jak informuje "Gazeta Wyborcza", po stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów za opracowanie planu oszczędności odpowiedzialny jest Łukasz Schreiber, szef kancelarii. Próbowaliśmy się skontaktować z ministrem, jednak nie odbierał telefonu. KPRM w wiadomości wysłanej do redakcji money.pl w ubiegłym tygodniu przekonywała, że uzgodnienia wciąż trwają.
- Rząd jest na etapie konsultacji z poszczególnymi ministerstwami. Celem jest dokonanie wspólnego przeglądu merytorycznego z ekspertami i urzędnikami służby cywilnej, aby przeanalizować, gdzie jest miejsce na optymalizację lub gdzie można zwiększyć efektywność działania - odpisało Centrum Informacyjne Rządu na pytania dot. planów zwolnień.